piątek, 30 grudnia 2016

62. PRZETRWAĆ DO ŚWITU


Hucznie obchodzony Sylwester nie każdemu się podoba.
O ile widok setek rozbłysków na niebie wprawia w stan zachwytu, o tyle przyziemny kontakt z petardą przyprawia o zawał serca lub inny rozstrój nerwowy.
Powrót do domu z pracy, lub wyjście na miasto, przypomina przedzieranie się przez jakiś front wojenny. 
Tu huk, tam trzask, a my nie wiemy gdzie się skryć.
Świst przelatująch petard wywołuje panikę nie tylko wśród starszych osób i zwierząt, ale nawet rosłych opryszków. I tak już na 2 dni przed Sylwestrem.
Granica między tragedią, a dobrą zabawą staje się niezwykle cienka. 
Dla młodych ludzi nie stanowi, i nigdy nie stanowiło, to problemu.
Pamiętam wszystkie sylwestrowe noce z liceum oraz gdy studiowałem.
Upojenie alkoholowe sprawiało, że obawy znikały, z każdą wypitą "setką".
Nocny wypad na miasto z szampanem w ręku, w towarzystwie kumpli, uśnieżał czujność. 
W każdym większym mieście, w którym miałem okazję świętować, młodzież zawsze spotykała się po północy w centrum, by świętować nadejście Nowego Roku.
Wspólne odpalanie fajerwerków, składanie życzeń obcym ludziom, wspólne tańce na dyskotece lub prywatce, a potem spacer po mieście prawie do świtu.
Z każdym rokiem, coraz trudniej przychodzi mi wytrwanie do rana.
Z racji spędzania Sylwestra przed telewizorem, szybciej kładę się spać - nawet, gdy jestem w gościach. Szalone wypady na dwór już mnie nie bawią, zatem 2:00 w nocy to już czas na mnie.
Trudno jednak "na trzeźwo" zasnąć, gdy zza okna słychać festiwal okazjonalnie puszczanych jeszcze fajerwerków. Nawet psy mają z tego powodu gehennę.
Każdy wiek człowieka rządzi się swoimi prawami, dlatego pokornie leżę wtedy w łóżku i czekam, by móc kilka godzin spędzić w objęciach Morfeusza - jakkolwiek dwuznacznie by to nie zabrzmiało ;-)
Dla wszystkich "nocnych marków", którzy lubią siedzieć przed telewizorem, komputerem, chciałbym odradzić ten sposób spędzania czasu. W myśl noworocznej przepowiedni: "to, co każdy robi w Nowy Rok, będzie robił przez cały rok".
Może zatem warto, lepiej pobyć w gronie przyjaciół i rodziny, by mieć pewność, że przynajmniej najbliższych 365 dni nie będziemy osamotnieni....czego życzę wszystkim na nadchodzący, Nowy (2017) Rok.
Pogody ducha i dużo zdrowia !!!
DO SIEGO ROKU !!!

wtorek, 27 grudnia 2016

61. OSTATKI 2016 ROKU


Nastrój świąt nie opuszcza mnie.
Pozostałości z wigilijnego stołu cieszą moje zmysły, pomimo powrotu do pracy.
Najbardziej kuszą słodkości, których nigdy nie brakuje w prezentach pod choinką.
Zarówno one, jak i pozostałe ze świąt wędliny, stanowią dla mnie dwudniowe menu.
Chociaż skończyły się wolne dni, nie w głowie mi zatem odchudzanie, bo woń potraw ciągle mi towarzyszy.
Deszczowa, jesienna pogoda dodatkowo sprzyja sięganiu po czekoladowe rozweselacze.
W końcu to ostatnie dni roku, można sobie pofolgować, by mieć jakieś radykalne, noworoczne postanowienia odnośnie jedzenia i wagi ciała.
Praca nie pozwala zbyt mocno się rozleniwić. Codzienne obowiązki domowe również pilnują dyscypliny. Nie stresuje mnie dlatego widok dna puszki na smakołyki.
Ostatnie dni starego roku to nie tylko wspominanie minionych świąt, ale również przygotowanie się na nadejście Nowego Roku.
Kalendarz otrzymany od Świętego Mikołaja zapełnia się planami na następne tygodnie.
Staram się realnie określić działania i cele, nie traktując życia jako zło konieczne, a dobro, jakie mi dano do wykorzystania.
Ostatnie dni sprzyjają refleksjom, tj. czego nie dokonałem, co przyniosło mi wiele radości itp.
To jest też czas na weryfikację marzeń, aby reszta życia (w tym jej część, w 2017 r.) upływała z zaistnieniem miłych akcentów, na które każdy powinien sobie pozwolić.
Nie wszystko się może spełnić, nie zawsze uda się rozwiązać jakieś sprawy, ale wiara w pozytywne rozpoczęcie roku i dalszy przebieg dni, musi podporządkować sobie nasze plany.
Kolejne ostatki zweryfikują podjęte kroki, a przez cały rok mamy prawo żyć nadzieją i marzeniami,  opartymi na ukierunkowanych działaniach.
Dążenia do celów nadają bowiem sens naszemu istnieniu.
Gdy mamy dla kogo lub czegoś żyć, nigdy się nie zagubimy.

sobota, 24 grudnia 2016

60. RODZINNY CZAS


Kiedy, jak nie dziś, możemy spróbować sobie przebaczyć? Trzeba wyrwać kartkę złych myśli i słów, by nowe strony księgi życia były już bardziej radosne.
Wszystkie przemilczenia również powinny znaleźć swój kres. Niech duma i zarozumiałość nie zwiedzie nas z tej drogi szczęścia, jaką jest rodzina.
Kiedy, jak nie dziś, znajdzie się miejsce przy stole dla każdego wroga? Przecież musimy kiedyś wyjaśnić nieporozumienia i błędy.
Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo zagubić się na chwilę - a kto bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem.
Niech zachłanność i pycha pójdą w kąt, przy wigilijnym stole.
Niech każde pozytywne uczucie towarzyszy nam w te świąteczne dni.
Odnajdźmy radość, jaką wynieśliśmy z dzieciństwa, gdy każdy gość przybywający do naszego domu był zapowiedzią mile spędzonego czasu.
Gdy widzisz zatroskane twarze rodziców, ich oszronione upływem czasu włosy, przemyśl proszę, czy dalsze kłótnie w rodzinie służą Tobie, a zwłaszcza im.
Czasem warto jako pierwszy(a) wyciągnąć rękę na zgodę, choćby dla własnej satysfakcji i spokoju sumienia.
Jeśli ktoś nie odwzajemni takiego gestu pojednania, mamy chociaż argumenty, by siebie nie winić za zaistniałą sytuację.


Życzę wszystkim spokojnych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia, by każdy mógł spędzić tych kilka dni w gronie najbliższych sercu ludzi.
Wszystkim samotnym, szukającym dopiero (lub ciągle) bratniej duszy, spragnionym bliskości oddanej osoby, życzę wytrwałości w poszukiwaniach i anielskiej cierpliwości.
Zapewniam, że to głównie od nas zależy, czy chcemy (i będziemy) szczęśliwi, dlatego najważniejsze,  by nie tracić pogody ducha i nadziei.

Wesołych Świąt !!!

środa, 21 grudnia 2016

59. DZIECIĘCE OCZEKIWANIA


33 lata temu, o tej porze, spadał z nieba biały puch. Świat stawał się weselszy, a i dzień jakby jaśniejszy. 
Brałem sanki i szedłem, opatulony szalem, na pagórki.
Całymi godzinami mogłem spędzać tak czas.
33 lata temu, gdy śnieg wypełnił całe podwórko, zaczynały się bitwy na śnieżki. Zmrożone kule były amunicją w wyścigu o jak największą liczbę trafień przeciwnika. 
Całe ferie zimowe można było cieszyć się śniegiem po pas, choć wiadomo, że dorośli inaczej podchodzili do takiej zimy.
33 lat temu można było też lepić bałwana. Oczy z kostek węgla, nos z marchewki, usta z kawałka gałązki i miotła wetknięta przy boku.
Choć niknął w oczach, każdego cieplejszego dnia, był symbolem świetnej zabawy przez cały okres zimowy.
Dziś na próżno szukać pierwszego śniegu. Zima jakby wiedziała, że dorosłem i nie zamierzała już bawić oczy, nie tylko, porannym widokiem ośnieżonych drzew.
Kolejne święta zapowiadają się "po wodzie", bez pogodowego nastroju.
Efekt cieplarniany skutecznie utrudnia nam odczuwanie nadchodzących świąt. Szarość dnia bardziej męczy niż nastraja pozytywnie.
Już tylko przystrojone witryny sklepowe i ulice miast, mogą uratować atmosferę przedświąteczną. Oby prognozy się nie sprawdziły i po ostatnich latach bez śniegu, można było cieszyć się śniegiem przynajmniej w ten szczególny, grudniowy, czas.
Aby każde dziecko poczuło, dzięki temu, magię świąt i miło wspominało te dni, po wielu latach. Świat dziecka rządzi się swoimi prawami, a oczekiwania wobec świąt, to głównie, jak najlepszy prezent pod choinką.
Zróbmy wszystko, by te święta upłynęły w rodzinnej atmosferze, przy wspólnym stole, śpiewaniu kolęd, spacerze, nawet przy rodzinnie rozegranej grze planszowej.
Przypomnijmy sobie, jak my byliśmy dziećmi - przecież pozostajemy nimi do końca życia... choćby w oczach naszych rodziców.

niedziela, 18 grudnia 2016

58. LEKKOŚĆ BYTU


Ucieczka od zgiełku ulic i tłumów ludzi pozwoliła mi zobaczyć, że można żyć spokojniej. Zaczerpnięcie świeżego powietrza, wpatrywanie się w zieleń lasu, dla ukojenia zmęczonych źrenic, przywraca właściwy rytm.
Niektórzy spowalniają swe życie dopiero wtedy, gdy ciało, targane chorobą, odmawia posłuszeństwa. Zawał serca potrafi odwrócić postrzeganie świata o 180 stopni.
Na taki efekt może być niestety zbyt późno, gdy dolegliwości będą bardziej rozległe, niż by się nam wydawało.
Betonowy świat także nie ułatwia nam kontaktu z naturą.
Człowiek cieszy się jak dziecko, gdy dziki i sarny podchodzą pod bloki mieszkalne. To często jest jedyna możliwość obcowania z nieujarzmioną przyrodą.
Namiastka krzewów i drzew, w centrach miast, próbuje zastąpić faktyczny obszar, dający ukojenie nerwom. Wszelkiego rodzaju ogrody botaniczne, zoo, motylarium, przypominają nam o innym świecie, który (tak naprawdę) jest w zasięgu naszej ręki.
Łowiectwo, leśnictwo i inne podobne pasje, można realizować właśnie dzięki obecności naturalnych terenów, które otaczają nasze wioski i miasta.
Gdy potrzebujemy wytchnienia po ciężkim tygodniu pracy, nie ma nic lepszego niż kontakt z naturą.
Łąki, lasy, jeziora i inne akweny wodne, mają swoich sympatyków - zarówno latem, jak i zimą. Nie bez powodu.
Doceniają to nie tylko ludzie, ale również nasze psiaki, mogące rozprostować kości po wielu dniach ciasnoty w ciepłym, ale małym, mieszkaniu w bloku.
Nie każdy ma to szczęście, by żyć blisko morza, czy gór, ale obszary leśne są praktycznie wszędzie i powinny być stałym punktem naszych spacerów,  wędrówek lub wyjazdów.
Korzystajmy z tego dobrodziejstwa, szanując jednocześnie środowisko.
Nie zostawiajmy śmieci po sobie, nie zanieczyszczajmy wód, nie zakłócajmy życia innych zwierząt.
Szanujmy las, bo on robi wszystko, byśmy się w nim czuli jak najlepiej.

czwartek, 15 grudnia 2016

57. UWIĘZIONA DOBROĆ


Nikt nie rodzi się złym człowiekiem.
Gdyby nie obawa przed ośmieszeniem, utratą statusu społecznego i personalnym atakiem ze strony oponentów, nikt nie ukrywałby się ze swoją empatią i altruizmem.
Z przerażeniem obserwuję  narastające antagonizmy w akcjach, pomagających innym ludziom.
Gdy polityka macza swoje palce nawet w tym aspekcie życia, trudno o przemilczenie.
W czym gorsza jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy od innej akcji, że po 25 latach nagle telewizja publiczna odmawia transmisji jej finału?
Czy jedno dobro, jest lepsze od drugiego? Kościelna akcja jest bardziej istotna niż fundacja, wspierająca szpitale w sprzęt ratujący życie?
Na każdą ludzką życzliwość powinno zawsze znaleźć się miejsce w mediach.
Kilkanaście lat temu Polską wstrząsnęła prawda o pracy w jednym z marketów, gdzie kobiety pracowały w ciężkich warunkach. Noszenie pampersów przy pracy w kasie, niezapłacone nadgodziny, które nie były też ujawniane.
Gdyby nie strach przed utratą pracy już wcześniej prawda mogła wyjść na jaw. Pracownice nie chciały obciążać pracodawcy w sądzie.
Jednak ludzkie sumienie wyzwoliło wrodzoną dobroć i obawa przegrała z kretesem.
Dzień ogłoszenia wyroku to był faktycznie "Dzień Kobiet", święto dla ciemiężonych bohaterek.
Wydaje się, że im więcej ma się pieniędzy w portfelu, tym większa dobroć z niego wypływa. Bogaci mają hojniejsze gesty, bo są wyswobodzeni od comiesięcznej (wyliczonej na życie) wypłaty. Pozostali ludzi też chcieliby obdarzać innych swoją szlachetnością, Niestety nie każdy może sobie pozwolić na "wdowi grosz".
Czasami dobre słowo i samarytański gest są więcej warte, niż jakiekolwiek pieniądze. Szkoda tylko, że tak często boimy się pokazać światu pozytywną twarz.
Przecież to nie jest oznaka słabości.
Świat przytłacza, tłamsi wszelkie oznaki ludzkiej dobroci. Pogoń za lepszym życiem zaślepia wrażliwość i sumienie.
Jeśli chcemy odczuć satysfakcję z życia, z bycia potrzebnym, znaleźć sens istnienia, być może właśnie bezinteresowny uczynek sprawi, że nasze życie będzie szczęśliwsze.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

56. WIDOKI NA PRZYSZŁOŚĆ


By wyjść z kłopotów, warto nabrać dystansu.
Spojrzenie na problem z boku, lub z góry, pomaga dostrzec jakiekolwiek szanse na wyjście z trudnej sytuacji. Ważne, by nie tracić nadziei, a to, co przynosi życie, przyjąć z godnością. 
Syty, głodnego nie zrozumie, zatem trudno przekonać kogoś do czegoś, czego on sam nie przeżył. Jednak przejście każdej zawieruchy, zapewniam, daje więcej sił na dalsze przeciwności losu. Nie warto za szybko odpuszczać.
Gdy pewność własnych sił przewyższyła trwogę, zacząłem realnie myśleć o swojej przyszłości.
Nie od razu udało mi się zebrać w sobie, by skutecznie coś rozpocząć. Czasem potrzeba kilku prób, by powstać w pełni z kolan.
Ważne, by nie zrażać się po kolejnej próbie.
Dążymy do czegoś w życiu i tego trzeba się trzymać.
Wszelkie marzenia, dotąd schowane, przeze mnie, głęboko w pamięci, stały się prawie priorytetem w życiu, jedyną radością, do której przecież każdy lgnie.
Dla wielu jest to szczęście w rodzinie, zdrowie, nowy zakup cennej rzeczy - ważne, by wiedzieć, co tak naprawdę jest nam potrzebne. 
Zacząłem od kupna nowego kalendarza na przyszły rok.
Wcale nie było to łatwe. Nie lubię bowiem używać czegoś, czego nie akceptuję zarówno wizualnie, jak i użytkowo.
Terminarz musiał spełniać moje wymogi praktyczne, czyli siedem dni tygodnia na jednej stronie, by zapisywać jakieś ważne rzeczy przypisane do konkretnego dnia. Druga strona, natomiast, powinna być cała do zapisków.
Znalazłem raptem 2 takie kalendarze książkowe, także ostateczny wybór był już prostszy.
Rozplanowałem, miesiąc po miesiącu, wszelkie działania i marzenia, wyznaczając sobie, tym samym, czas na ich realizację. Takie sztywne daty, dodatkowo zmotywowały mnie do pracy nad realizacją pragnień.
Patrząc codziennie na wypełnione strony kalendarza, wzrastała we mnie wiara w to, że może się to wszystko udać.
Aby być pewnym swojej determinacji w działaniu, warto zacząć zmiany od jakiegoś konkretnego dnia - w dniu urodzin, z Nowym Rokiem itp.
Łatwiej wtedy oddzielić dotychczasowe, gorsze, życie grubą kreską i dostrzec lepsze widoki na przyszłość.

czwartek, 8 grudnia 2016

55. DLA LEPSZEGO SAMOPOCZUCIA


Coroczna, jesienna aura bez promieni słonecznych wprowadza w nasze życie apatię.
Jedyną ucieczką, od tego stanu ducha i ciała, wydaje się być wyjazd do ciepłych krajów. Ten czasochłonny i drogi sposób na odrobinę relaksu udało się zastąpić czymś bardziej dostępnym dla wszystkich ludzi.
Potrzeba jest matką wynalazku, zatem stworzono solarium.
Nie zamierzam nikomu doradzać w tej kwestii, bo każdy ma swój styl życia i rozum.
Tak, jak korzystanie z usług wróżki, czytanie horoskopów, stawianie Tarota, jest dla zagubionych, lub ludzi szukających nadziei, ważną sprawą, tak i nasłonecznione ciało potrafi poprawić samopoczucie. 
Nigdy nie korzystałem z dobrodziejstwa sztucznych świateł, jednak wystarczy zaobserwować siebie, jak reagujemy na przyciemnione światło w pokoju, a jak na włączenie kilku źródeł światła jednocześnie.
Wszystko wymaga jednak rozwagi.
Czuć się dobrze we własnej skórze będziemy tylko wtedy, gdy zaakceptujemy siebie.
Czy to dzięki opaleniźnie słonecznej, czy ze sztucznego światła, ciemniejszy kolor skóry daje nam pewność dobrego wyglądu, o ile nie przekroczymy granicy absurdu.
Opalanie się powinno być jedynie dodatkiem do życia, a nie uzależnieniem i sposobem na życie.
Chcąc poczuć się lepiej, cieszyć się dobrą kondycją (nie tylko) skóry, proponuję zainteresować się inną metodą na lepsze samopoczucie... aktywnością fizyczną.
Spacer, bieg, siłownia, zajęcia sportowe w sali lub na zewnątrz, dadzą o wiele więcej frajdy i zadowolenia, a przy tym wyraźnie poprawią nasz wygląd i figurę.
Pewnie, że lepiej leżeć w słońcu lub pod lampą w solarium, ale prawdziwe dbanie o swoje zdrowie to zoptymalizowany ruch, a dotlenienie to szybki sposób na lepsze samopoczucie.
Kiedy nasze ciało będzie dla nas wizytówką, to już nawet odrobina opalenizny będzie podkreślać naszą atrakcyjność = samozadowolenie = chęć do życia.
Nie uważam przy tym, że bardziej puszyste osoby muszą być skazane na wieczny pesymizm. Wręcz odwrotnie. Znam wiele kobiet i mężczyzn bardziej zadowolonych z życia, niż nie jeden szczuplak.
Dobre samopoczucie to jedynie nasz stan umysłu, a depresje dotykają równie często szczupłe osoby.
Zależność wydaje się być prosta. Gdy dbamy o siebie, staramy się schudnąć, przesiadujemy godzinami na plaży lub w solarium, kupujemy modne ciuszki, a mimo to nie znajdujemy akceptacji w otoczeniu lub w oczach najbliższej osoby, to albo trzeba obniżyć swoje wymagania wobec innych, albo zmienić znajomych, poszukać ludzi wartych obecności w twoim życiu, bo inaczej można wpędzić się w podły nastrój i problemy psychiczne.
Człowiek musi żyć wśród ludzi, a tylko w akceptującym Cię gronie poczujesz prawdziwe odprężenie.
Szacunek u ludzi zdobyłem nie pieniędzmi (bo ich nie mam dużo), ani wyglądem (bo nie uważam się za maczo), a prawdziwością uczuć, czynów i słów.
Na początku mojej drogi przez życie, mało kto akceptował mój styl życia.
Z czasem i ja się dostosowałem, i otoczenie uległo zmianie.
Choć nieraz zmuszony byłem zakłamywać rzeczywistość, robiłem to tylko po to, by zmniejszyć  ból mój i najbliższych - ich wyrozumiałość tylko umocniła nasze relacje.
Po wielu latach mogę wreszcie stwierdzić, że odnalazłem lepsze samopoczucie, bo nic tak mnie nie cieszy, jak życie wśród zaufanych ludzi, w tym zakłamanym świecie.

wtorek, 6 grudnia 2016

54. 6 GRUDNIA


Od dziecka każdy wyczekuje na ten dzień.
Nie dość, że od niego zaczyna się cała masa świątecznych dni, aż po Dzień Kobiet (niektórzy usilnie promują dalsze święto - Dzień Mężczyzn), to jeszcze miasta i wsie stają się coraz weselsze od bożonarodzeniowych ozdób i światełek.
Do dziś pamiętam, gdy na tzw. "Mikołaja" otrzymałem odpowiedź na mój list do fińskiego mikołaja.
Był 1985 rok, gdy w szkole podstawowej dostałem od kolegi adres do Św. Mikołaja.
Czułem, że to nie jakaś bujda i nawet nauczyłem się go na pamięć, by nie stracić tak ważnej informacji.
Santa Claus
Main Post Office
96930 Rovaniemi
FINLAND

Zaadresowaną kopertę, z moim adresem, bez właściwego listu w środku, wysłałem pod koniec września.
Miałem przeogromną radość, gdy na dzień  przed Mikołajem dostałem odpowiedź.
Była to duża koperta, a w niej mapa Finlandii z motywami mikołajowymi, przedstawiająca ten kraj o każdej porze roku (poniżej, jedna z czterech map).
Dodatkowo, załączone były świąteczne naklejki samoprzylepne, które oczywiście ponaklejałem na zeszyty.
Wierzę, czy nie, w świętych, ale być mile zaskakiwanym w ten dzień, zawsze lubię.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

53. PRACA PO GODZINACH


Dziesiątki telefonów odbieranych w ciągu pracy, setki klientów przewijających się obok nas, tysiące słów pisanych na ekranie komputera. To wszystko mało, by zakończyć sprawy w 8 godzin, by przełożony był zadowolony z rezultatów naszej pracy.
Szefostwo ma dziwne mniemanie o tym, jak pracujemy.
Oni chyba myślą, że mamy jakichś sprzymierzeńców,  jakichś niewidzialnych pomocników,  którzy odwalą za nas całą robotę w kilka minut.
Naczytali się w dzieciństwie za dużo bajek - krasnoludków nie ma...poza Wrocławiem (patrz wpis nr 47).
A poważniej, to są dni, w których trzeba się poświęcić i zostać dłużej w pracy.
Nie dla poklasku, ani dla gromadzenia punktów do rocznej nagrody.
Po prostu tak wypada, lub jest mus.
Wyzysk pracownika jest o tyle gorszy, jeśli to współpracownicy, nie rzadko za milczącym przyzwoleniem szefa, nas wykorzystują i zmuszają do zostania po godzinach pracy w biurze.
Najbardziej irytuje czyjaś absencja w pracy, w czasie wzmożonych obowiązków, a współpracownik musi robić wtedy za dwóch.
Jeśli jest to choroba, to wybaczamy, ale na "lewe" zwolnienia mamy wszyscy alergię.
Tak samo, jak na papieroski, ploteczki przy kawie innych osób, gdy my musimy zdążyć w terminie z bieżącymi sprawami.
Szczytem bezczelności, arogancji, jest spoufalanie się z szefem i specjalne nadskakiwanie, chodzenie do niego (do niej) na pogaduchy, a szeregowy pracownik musi robić ponownie za dwóch i to bez szans na jakąkolwiek nagrodę.
To nie początek bajki o Kopciuszku z XXI wieku, a dość często spotykana rzeczywistość.
Praca po godzinach ma jednak tę zaletę, że panuje błogi spokój, można zebrać myśli, skupić się na powierzonym zadaniu. Stajemy się panem sytuacji.
Gdy zza okna widać świat, chylący się ku nocy, można wesprzeć się starym powiedzeniem:
"Ktoś pracuje, by spać mógł ktoś", bo za kilka godzin, to ja będę słodko spał, a ktoś inny będzie pracował na mój spokojny sen.
Dobranoc.

środa, 30 listopada 2016

51. GDY KREW ZALEWA



Mam dość. Nie mogę dłużej patrzeć na to, co się wyprawia na świecie.
Wyłączam telewizor pełen dziennikarskich plugastw i partyjnych gierek.
Nierzetelne dziennikarstwo z politycznym ukierunkowaniem, wyciąganie niewygodnych kwestii w sposób powierzchowny, nie rzadko jednostronny.
Wychodzę z domu, by cieszyć się tym, czego inni nie umieją docenić... życiem. 
Głowa pęka od szumu informatycznego. 
Z jednej i drugiej strony politycznej bombardują nas aferami, skutecznie skrywając własne niedociągnięcia. 
Tak to już jest. Gdy korytko zbyt krótkie, zaczyna się walka o byt.
Mam dość unikania niewygodnych tematów.
Tak było, jest i pewnie będzie, ale nie godzę się na to.
"Czwarta władza", jak się nazywa środki masowego przekazu, faktycznie ma siłę przebicia. Szkoda tylko, że nadzór nad jej działalnością jest mało skuteczny i dotkliwy finansowo, w uzasadnionych przypadkach.
Nie zapomnę sytuacji, gdy jeden taki młody wilczek, bez większego doświadczenia, zeznawał w sądzie jako świadek.
Ja, jako jeden z niesłusznie posądzanych o zabór mienia handlującym "na dziko", ze zdumieniem słuchałem słów młodego dziennikarza.
Dla niego, jak zeznawał, nie było istotne, kto miał rację w sporze o zajmowanie terenu pod handel, tylko to, że coś się działo i telewizja lokalna mogła puścić mocny materiał filmowy z szarpaniny przy usuwaniu stoisk.
Takie wypowiedziane słowa w sądzie, czy podobnego kalibru na wizji, złoszczą mnie i tracę cały szacunek do ogólnie pojętej medialnej rodziny.
Masz też dość? Wyłącz telewizor i zajmij się bliskimi. Lepsze samopoczucie gwarantowane.
Polecam.

wtorek, 29 listopada 2016

50. ŚLUSARZ POSZUKIWANY


Nikt nie chce być zdradzany. Nikomu nie podoba się też odgrywanie roli "tej drugiej", mniej kochanej.
Szukanie bliskiej osoby to albo maraton randkowy, albo desperacki sprint.
Później i tak wszystko wychodzi, czy warto było zaryzykować. 
Tak, czy inaczej, przychodzi refleksja, zastanowienie nad dalszym życiem.
Stojąc w miejscu, w którym wszystko się zaczęło, wspominamy pierwsze tygodnie znajomości - kawiarnia, kino, pierwsze pocałunki, wspólna noc, i tak w kółko, aż do zawieszenia kłódki na moście.
Miłość przemija, czasem i znajomość, a wygrawerowane imiona same nie znikają.
Po nieudanym związku, na próżno szukać wyrzuconego klucza. Ukryty w otchłani rzeki nie zostanie odnaleziony.
Aby zatrzeć ślad chciałoby się przepiłować metalowe zapięcie kłódki, albo spalić cały most.
Może to być przestroga dla innych, by ważyć słowa i czyny... tylko, czy nie mamy prawa błądzić, zawierzać, być zakochanymi, szczęśliwymi, gdy życie jest tak ulotne?
Zawsze możesz zranić, być osobą zranioną, nawet nie chcący - taka to już przywara naszego człowieczeństwa.
Chwile szczęścia będą natomiast jedynym miłym wspomnieniem z życia, a bez drugiej osoby, trudno o dobre dni.
Nie szukajmy zatem specjalistów od kasowania pamięci i speców od zacierania śladów.
Przyjmujmy życie takie, jakim jest.
Nauczka i wyciągnięte wnioski niech idą swoją drogą, a my nie powinniśmy obrażać się na całą płeć przeciwną.
I choćby był to już powrót z dłuższej podróży, zakończony rozwodem, nikt nie ma prawa odbierać nam możliwości stworzenia nowego rozdziału w życiu.
Ktoś zapyta, a co jeśli są dzieci?
Odpowiem zapytaniem: a co mają z tego dzieci, gdy matka wiecznie jest zaganiana, by zapewnić byt z jednej pensji, lub ojciec samotny zatapia samotność w butelce wódki?
Żaden pożytek, a rosnąca frustracja rodziców odbija się zawsze na dzieciach.
Żyjmy w zgodzie ze sobą, mając baczenie na innych, a będziemy usatysfakcjonowani i pełni nadziei na kolejne dni.
Zdjęcia z przeszłości nie będą nas wówczas ranić, a staną się wyznacznikiem drogi, jaką przebyliśmy, by ostatecznie poczuć się szczęśliwymi, kochanymi, spełnionymi.

niedziela, 27 listopada 2016

49. LUDZI BRAK TO ZŁY ZNAK


Z racji swojej specjalizacji, często zastanawiałem się nad tym, jak dorobić w życiu. 
Niby marketing, ekonomia, nie są mi obce i wiem, jak podejść do tematu handlu.
Miałem jednak obawy, że samemu mi się to nie uda.
Doba nie jest z gumy i nie rozciągnie się minut, a trzeba (poza sprawami związanymi z handlem) przecież spać, jeść, ugotować obiad, wyprać, wyprasować ubrania, zrobić zakupy itp.
Na szczęście, by zarabiać, nie trzeba siedzieć we własnym sklepie.
Dobrodziejstwo internetowej sprzedaży coraz bardziej wkracza w nasze życie.
Nie tylko portale aukcyjne, ale firmowe strony internetowe są tak skonstruowane, że wyjście z domu na zakupy, staje się niekiedy bezsensowne i niepotrzebnie czasochłonne.
Szkoda mi ludzi, którzy tracą czas, czekając bezproduktywnie na klientów w wydzierżawionym lokalu, bez działań w wirtualnym świecie.
Szumne akcje uliczne, mobilizujące do robienia zakupów tj. ulotki, są mało skuteczne.
Ludzie generalnie są świadomymi konsumentami i pamiętają, że niedawno cena danego towaru była mniejsza od tej obecnie przekreślonej w ramach promocji.
Realna obniżka staje się aktem symbolicznego, bo kilku złotowego, odjęcia ceny.
Inna rzecz, że polskie przeceny nie są tak spektakularne, jak np. w USA.
Noworoczne wyprzedaże, Walentynki, Dzień Kobiet, Tłusty czwartek, Wielkanoc, I Komunia Święta, wakacje, rozpoczęcie nowego roku szkolnego, Halloween i Wszystkich Świętych, Czarny Piątek oraz Boże Narodzenie i Sylwester, nie wystarczająco nakręcają już popyt w małych sklepach.
Galerie handlowe skutecznie odbierają klientów, bo to nie tylko miejsce handlu, ale także rozrywki i alternatywnego spędzania czasu, tj.: kino, bilard, kręgielnia, kawiarnie, fitnes.
Co dziwne, w dzień powszedni pustoszeją te wielkopowierzchniowe budynki.
Nagle się okazuje, że zamiast przeciskać się w weekend w tłumie ludzi, można spokojnie przejrzeć cały asortyment sklepów.
Puste korytarze sprawiają wrażenie, jakby ludzie wyginęli lub rozchorowali się.
Nie przekłada się to jednak na wzrost obrotów handkowych w mniejszych sklepach.
Dla nich już każdy dzień to giełdowy czarny wtorek, zwłaszcza w branżach odzieżowych, sprzętu elektronicznego.
Sprzedaż internetowa, lumpeksy, lombardy, a nawet asortyment odzieżowy w marketach spożywczych, dodatkowo utrudniają życie drobnym handlowcom.
Ludzie zawsze będą szukać niższych cen. Popyt istnieje i ma się dobrze, tylko te ceny, jakieś nie stabilne. Rozrzut o 200 zł na rzecz ze sklepu, a internetowej strony, mówi sam za siebie.
Dotarcie do potencjalnych klientów leży jednak w gestii handlujących.
Póki nas konsumentów nie skończą traktować jak naiwniaków i niedouczonych matematycznie, do tego czasu nie mogą być pewni, że ktoś im zaufa i zacznie kupować droższy towar. 
Niestety naiwnych, zdesperowanych chęcią posiadania, nie brakuje, dlatego więksi gracze rynkowi wyciskają z takich osób, ostatnie pieniądze różnymi sztuczkami.

czwartek, 24 listopada 2016

48. SZARODZIEŃ I GRUDZIEŃ


Jak sobie poradzić z jesienną depresją?
Czy jest jakiś sposób, by żyć bez słońca?
Znów przykrótki dzień odbija się na naszej percepcji i samopoczuciu.
Nie jestem zwolennikiem afrykańskich upałów, ani śródziemnomorskich klimatów, ale bez promieni słońca, ciężko przeżyć kolejne tygodnie.
O ile październik cieszy kolorowymi liśćmi na drzewach, to kolejne 2 miesiące nie są aż tak łaskawe.
Na szczęście zbliża się okres bożonarodzeniowych świąt.
Już zaraz na witrynach sklepowych zagoszczą świecidełka i jakoś weselej zrobi się przynajmniej na ulicach.
Póki co, musimy zmagać się z wszechobecną szarością dnia, a na zmniejszenie negatywnych skutków jej występowania, mam kilka rad dla wszystkich:
1. Wysypiaj się. 7-8 godzinny sen działa jak wizyta w salonie odnowy biologicznej.
2. Zjedz pożywne śniadanie i nie przejadaj się w ciągu dnia zbyt obfitymi, tłustymi posiłkami oraz unikaj zbyt dużej ilości słodyczy.
3. Rusz się z domu. Szybki marsz, czy bieg, wyzwoli hormony szczęścia.
4. Nie próbuj użalać się nad sobą - to do niczego dobrego nie prowadzi.
5. Realizuj własne marzenia, zajmij się swoim hobby.
6. Najważniejsze - spędzaj czas z ludźmi, których obecność poprawia ci nastrój.
Zaufaj osobie, która już taki stan przeżyła i zastosuj przynajmniej jedną z moich rad.
Gdy chandra dokucza, trzeba przemóc się, by nie stracić tak cennego czasu, jakim jest nasze życie.
Nie skakałem nigdy z dachu, choć miałem ku temu powody, nie tylko jesienią.
Nie sięgałem również po medykamenty, ani nie zaglądałem do kieliszka.
Otrząśnięcie się nie jest prostą sprawą, lecz pamiętaj, że otoczenie ma duży wpływ na nas i ono potrafi wyrwać nas z każdego psychicznego dołka.
Nie widzimy wszystkich dróg wyjścia z zagmatwanych sytuacji, a rozmowa wiele może dopomóc w tym zakresie. 
Jeśli nie pomysłem na dalsze dni, to przynajmniej pozwoli uzewnętrznić negatywne emocje, które kumulujemy w sobie.
Dobrze jest się zatem wygadać, nawet gdy nie uzyskujemy namacalnej pomocy.
Życie jest pełne pułapek nastroju, ale trudniej będzie w nie wpaść, gdy nie zamkniemy się na ludzi.

poniedziałek, 21 listopada 2016

47. POCIĄG DO MARZEŃ


Życia nie traktuję jako zło konieczne.
Skoro pojawiłem się na nim, powinienem cieszyć się każdą okazją do jego poznawania.
Pomimo braku wolnej gotówki, warto poświęcić kilka rzeczy na realizację przemyślanych celów.
Odkładanie pieniędzy na jakikolwiek wyjazd było czasochłonne, jednak szybsza (niż zamierzona) sposobność ku temu, warta była zainteresowania.
Pobyt na szkoleniu w Poznaniu zaowocował realizacją jednego z upragnionych marzeń z dzieciństwa - zwiedzenia całego Wrocławia.
Dzięki utrzymanym znajomościom, jeszcze z czasów studenckich, mogłem sobie pozwolić na tańszy pobyt.
Zapewniony nocleg i darmowy wstęp do kilku miejsc, to przynajmniej 400 zł pozostawione w portfelu.
Z uwagi na zwrot kosztów podróży na szkolenie, zwróciło mi się ostatecznie również zakupienie biletu na trasie Poznań - Wrocław - Poznań, bo sprytnie obniżyłem koszty przejazdu.
Cena 41 zł za pociągi osobowe na całej trasie Kołobrzeg - Wrocław zadała kłam wszelkim uwagom, że podróż zawsze jest najdroższa.
Owszem, gdybym jechał pospiesznym zapłaciłbym o wiele więcej, jednak i na to znalazłem sposób, gdy planowałem kupić bilet powrotny. Zrobiłem to na miesiąc przed zamierzonym powrotem i dostałem ulgę 30%. Cena spadła z 70 zł do 49 zł.
Cała trasa, w obie strony, kosztowała mnie zatem 90 zł, które, i tak w rozliczeniu delegacji, w całości zostały pokryte.
Sama podróż do Wrocławia minęła spokojnie, z twarzą skierowaną na uciekający za oknem świat. Dzień był natomiast zaganiany: wyjazd po 3 rano z Kołobrzegu, przesiadka o 5.45 w Szczecinie Dąbiu, przyjazd do Poznania o 9.04, potem szkolenie od 10.00 do 14.30.
O 15.43 wyjazd do Rawicza, by o 17.35 wyjechać podstawionym pociągiem do Wrocławia - przyjazd o 18.25.
Zmęczony, ale szczęśliwy, kładłem się spać z nadzieją na fajnie spędzony długi weekend.
Wrocław okazał się bardzo urzekającym miastem z wieloma zabytkami i atrakcjami:
zwiedzanie zoo, oceanarium, Muzeum Czterech Kopuł, Ogród Japoński, spektakl w Teatrze Nowoczesnym, pierwszy raz w życiu zobaczyłem także Panoramę Racławicką.
Nie udało mi się odnaleźć choćby połowy (z prawie 300) krasnali, których figurki porozrzucane są po Wrocławiu. Na to potrzeba więcej niż 4 dni.
Miasto nocą to już inna bajka.
Największe wrażenie zrobił na mnie widok ze "Sky Tower" - najwyższego punktu widokowego w Polsce. Panorama Wrocławia nocą z 49 piętra to (wart obejrzenia) obraz świateł wpleciony w urbanistykę miasta.
"Dzielnica czterech wyznań" ze swymi świątyniami i zabytkowymi kamienicami, widok na Most Tumski podczas pełni Księżyca, nie pozwalały mi na zbyt szybkie zakańczanie kilkugodzinnych wycieczek po mieście, każdego dnia pobytu.
Powrót do Kołobrzegu był pełen pozytywnych wspomnień. 
Naładowane akumulatory do dalszego życia potwierdziły zasadność podjętej decyzji o tej podróży.
Refleksja nasunęła się sama, że każdego roku należy, choć raz, oderwać się od codzienności, szarości dnia.

czwartek, 17 listopada 2016

46. ZWIĄZKI BEZ CHEMII


Jadę autem, a dziewczyna zaczyna mnie irytować swoim zachowaniem i nie pozwala skupić się na jeździe.
Z każdą sekundą wzrasta we mnie gniew i chęć ucieczki.
Dziwne pretensje o rozmowę z koleżanką i zaczyna się godzinne wyzywanie od krętaczy, kłamców i zdradzających.
Żadna to przyjemność, żyć w takim związku.
Z drugiej strony, tzw. ciche dni są dla mnie jeszcze bardziej frustrujące. 
Gdy nie mam wsparcia, możliwości przytulenia się, a przede wszystkim rozmowy, z najbliższą, jak mi się zdawało, osobą, to po co wtedy męczyć się ze sobą?
Ciche dni są bezsensowne.
Stoimy w miejscu, zamiast rozwijać znajomość, bo tak naprawdę nie wiemy, w którą stronę mamy podążać.
Lepiej wykrzyczeć sobie wszystko, by zaraz potem zobaczyć, czy jest się skłonnym przepraszać za swoje zachowanie i godzić się w sypialni godzinami.
Foch to kolejny bliżej nie określony rodzaj toku myślenia, najczęściej bez znaczenia dla związku, ale robiący niezły zamęt w głowie obrażonego (obrażonej).
Co gorsze, nigdy nie dowiesz się, co było przyczyną jego powstania.
Ludzie łączą się w pary z różnych powodów.
Najczęściej jest to chcęć bycia szczęśliwym, założyć rodzinę, a niekiedy tylko dla pieniędzy, seksu, czy wygody.
Jaka przyczyna, taka powstaje z czasem relacja.
Uczucia do drugiej osoby nie da się zaplanować, gdy mamy inne cele.
Najgorzej jest, gdy na ambicjach dorosłych cierpią ich dzieci, które zupełnie nie rozumieją świata.
Jeśli czułem, że związek robił się toksyczny, a chemii między nami nie było, to rozstanie zawsze było naturalną konsekwencją.
Z kolei budowanie czegokolwiek przez szybki numerek od początku skazane było na porażkę, bo nigdy za tym nie szło większe uczucie, w myśl powiedzenia: "Miło było, ale się skończyło".
Szukanie ideału nie ma najmniejszego sensu, bo może się okazać, że to nie ta druga strona jest problemem, a my.
Zbyt wygórowane oczekiwania od innych, zbyt wyidealizowane pojęcie o związku, prowadzi do niepotrzebnych waśni.
Tylko szczera chęć bycia ze sobą, bezinteresowne uczucie, umiejętność dzielenia smutków i radości, jest w stanie ocalić przed burzą każdy okręt zwany związkiem.
No, ale... w tym cały jest ambaras, by dwoje chciało naraz.

poniedziałek, 14 listopada 2016

45. ŁOWCZE TROFEA



Bez przesady.
Przechwalanie się połączone z kłamstwem jest dobre dla dzieci.
Męskie ego niestety często pozostaje na tym poziomie rozwoju do końca życia.
Z jednej strony walczymy o lepsze życie, a zarazem podejmujemy głupie decyzje lub zachowujemy się arogancko, z wyższością, byle tylko zaimponować innym samcom.
Czy naprawdę trzeba przekraczać granice dobrego smaku?
"Złowiłem ostatnio taaaaaaką rybę", "Zarabiasz tylko 2 tysiące miesięcznie? Ja tyle wydaję na paliwo", "Ustrzeliłem niezły okaz na dyskotece, było ostro", "Ja uznaję tylko Mercedesy".
Rywalizację mamy zakodowaną w pierwotnych genach.
Lubimy mieć rację, być we wszystkich sprawach liderem, by poczuć smak zwycięstwa, władzę. Nie każdy potrafi przeciwstawić się takiej żądzy.
Patrząc na pewne osoby w moim otoczeniu, próbuję zrozumieć, czy to jest taki styl życia, czy sposób, by poczuć się ważnym?
Gwiazdorzenie nigdy mi nie imponowało. Śmieszyło mnie uganianie się za znanymi ludźmi celem uzyskania autografu.
Nawet popularne osoby ze świata celebrytów nie są w stanie mnie zachęcić do rozmowy, gdy nie reprezentują niczego mądrego.
Nie robią na mnie wrażenia faceci, którzy chwalą się swoim majątkiem, słynnymi sąsiadami, lub chcą na siłę zabłysnąć w towarzystwie dowcipem niskich lotów.
Ubaw czyimś kosztem, to najgorszy rodzaj żartów, na jaki jestem najbardziej przeczulony.
Ośmieszanie publiczne kogokolwiek, by poczuć się panem sytuacji jest jak odbieranie godności, dlatego powinno być karane.
Kobiety mają fajny sposób na takich cwaniaków, jakby miały swoisty radar.
Widziałem jak nawet najprzystojniejsi, tracili szanse u pań po kilku zdaniach, pełnych pustych frazesów.
Kobiety lubią konkrety, a nie jakieś nie sprawdzone wiadomości, nie spełnione obietnice.
Szybko zniechęcają się do dalszej, bliższej znajomości.
Nadętym pawiom pozostaje wtedy stroszyć piórka w zaciszu domowym i dalej pocieszać się wyolbrzymionymi opowieściami w gronie innych, odrzuconych.
Czy to ich czegoś uczy?
Natury wilka się nie zmieni, co najwyżej można uśpić.

czwartek, 10 listopada 2016

44. SENTYMENTALNE WSPOMNIENIE LATA


Letnią porą, gdy luna w pełni,
wpatrzony w morze, czekam na Ciebie.
Wnet nasza miłość znów się dopełni,
kiedy wtuleni będziemy w siebie.

Kroczysz powoli w moim kierunku,
tak prowokacyjnie i zniewalająco,
by już od pierwszego pocałunku,
zrobiło się miło i tak gorąco.

Moje intencje łatwo zgadniesz
wśród dziesiątek czułych słów.
Zrobię wszystko czego pragniesz,
by rozpalić Ciebie znów.

Chcę odpłynąć dzisiaj z Tobą.
Chcę Ci oddać to, co moje.
Wiem, że dobrze nam ze sobą.
Wiem, że dobrze nam we dwoje.

Choć czas jak kamfora ulotny,
podążam za przeznaczeniem,
gdyż z Tobą nie czuję się samotny
- jesteś mych marzeń spełnieniem.

Niebo rozjaśnia pierwsza gwiazda,
więc pojedźmy gdzieś teraz, wieczorem.
To będzie szalona jazda,
lecz nie autem, nie motorem.

Zatem dotykam ponownie Twych warg
i kładę Cię ochoczo na piasku.
Choć niedaleko jest nadmorski park,
Ty chcesz się kochać przy księżyca blasku.

Obnażam Twe ciało i pieszczę je ustami,
a Ty unosisz się z podniecenia.
Osaczasz mnie swymi udami,
nie dając chwili wytchnienia.

Dla większej frajdy istnieje potrzeba,
by spleść rękoma kobiece ciało.
Ruszamy spod gwiaździstego nieba,
by życie ponownie smaku nabrało.

 Połączeni, stajemy się jednością.
Zaślepieni emocjami nie kontrolujemy się,
a nasze tempo współgra z przyjemnością.
Uwielbiam rozpalać Cię.

Płyniemy znanym szlakiem,
mijamy czas, by trwało to wiecznie.
Pędzimy coraz szybciej z każdym buziakiem.
Nie zatrzymujemy się - zbyt niebezpiecznie.

Rozbijające się o brzeg fale,
nie zagłuszają oznak rozkoszy,
bo w miłosnym szale
zapominasz się - zdradzają to Twe oczy.

 Chciałbym zatrzymać tę chwilę w obrazie,
gdy jesteś tak całkowicie mi oddana.
Wijesz się jak wąż, będąc w ekstazie,
setkami pocałunków obdarowana.

Nocna orgia dobiega szczytu
w bezwarunkowym odruchu uniesienia.
Pobyt na plaży, aż do switu,
spełnia kolejne nasze marzenia.

Wsłuchani w szum morza o brzasku,
kończymy szampana i odchodzimy.
Zostają po nas tylko ślady na piasku
i nadzieja, że kiedyś tutaj wrócimy.  

poniedziałek, 7 listopada 2016

43. SELFIE NA FACJATA-BUKU


Podobno nie istnieję, bo nie ma mnie na pewnym portalu społecznościowym.
Ogólnie mam się dobrze, zatem wszelkie pogłoski o moim niebycie są mocno przesadzone.
Dawno, dawno temu miałem tam założone konto, lecz szybko je usunąłem.
Uważam, iż są inne, fajniejsze, miejsca w internecie, gdzie można w bardziej kameralny sposób pokazać to, co chcemy.
Najbardziej zaskakuje mnie poziom, jaki prezentują niektórzy użytkownicy.
Gdy przeglądam stare albumy z dzieciństwa i czasów szkolnych, nawet liceum, dziękuję Bogu, że nie było wtedy jeszcze internetu.
Spaliłbym się chyba ze wstydu, widząc swoje fotki, czy jakieś nagrania z tamtych czasów, na komputerze.
Sweterki z minionej epoki, fryzurka nie wyszukana - to z sentymentem się wspomina, ale nie koniecznie chcę się chwalić takim wyglądem.
Błędy młodości się wybacza, ale w internecie nic nie zginie, a ludzie teraz bardzo chętnie ujawniają, co w danej chwili robili, gdzie byli, co jedli, jakiej muzyki słuchali itp.
Obecny styl życia wcale nie jest bardziej atrakcyjniejszy od tego z lat osiemdziesiątych XX wieku. Żenujący poziom wielu zdjęć i wpisów tylko to potwierdza.
Uwiecznianie swego życia w formie pamiętnika ma swoje źródło w formie pisanej.
Nic dziwnego, że tworzenie go w formie elektronicznej (jako napisanej na komputerze) pojawiło się już z chwilą zaistnienia komputerów na rynku.
Obawę budzi jednak to, o czym się pisze.
Jeśli atrakcyjnym wpisem ma być informacja o tym, co kto je w danej chwili lub jak potrafi siebie oszpecić nastolatka zbyt prowokacyjnym ubiorem i makijażem, to współczuję takim osobom.
Wszechobecna bylejakoś zupełnie nie pasuje do tak innowacyjnego wynalazku jakim jest internet.
Na szczęście zawsze można czyjeś wpisy podsumować stwierdzeniem: "Nie lubię tego".
Niestety każdy kij ma dwa końce i trzeba się liczyć z tym, by nie skończyło się to wyrzucenem z grona znajomych.
I na to znaleziono już sposób. Należy zrobić fotkę, jak smutno ci z tego powodu, a od razu wzrośnie oglądalność na stronie internetowej i przysposobi ci innych przyjaciół, do których można wysyłać swoje fotki.
Idea łączenia ludzi niestety nie udała się do końca.
Niby jesteśmy bardzo blisko siebie za pośrednictwem np. video rozmów, a tak na serio, to zamykamy się emocjonalnie.
Pokazując na pocieszenie jakieś szalone zdjęcia, ludzie mają tylko jeden  cel - ukryć prawdę o samotnym, nie zawsze udanym, życiu.
Chcą być postrzegani za super, "cool" itp., by ukryć swoje kompleksy.
Tylko czy warto?

piątek, 4 listopada 2016

42. MOJA POKUTA


Będę smażył się w piekle - już tam na mnie czekają.
Wyląduję na madejowym łożu lub na innym meblu do tortur, np. fotelu dentystycznym.
Nic mnie nie uratuje z opresji.
Wszystko przez jeden niewinny grzech... podjadania słodyczy.
Ile to razy próbowałem zerwać z nałogiem, lecz każda okazja, by przerwać błędne koło, kończyła się niepowodzeniem.
Gdyby nie dziesiątki kilometrów przechodzonych podczas roznoszenia listów, moja waga zapewne byłaby o wiele większa.
Postanowiłem jeszcze raz radykalnie zmierzyć się z tą słabością.

Torty, ciastka i precelki,
wafle, pączki oraz żelki!
To zaklęcie rzucam na was,
byście dziś zniknęły zaraz.

Żadna magia tu jednak nie zadziałała, bo nie mam silnej woli.
Potrzebna była bardziej skuteczna metoda.
Znalazłem najpierw taką cechę w sobie, która jest bardzo konserwatywna - nie akceptuję wszelkiego marnotrawstwa (czasu, pieniędzy, żywności itp.)
Na bazie tego opracowałem przebiegły plan oszukania siebie samego, który stosuję cały czas.
Zacząłem wychodzić na bardzo długie spacery (szybkim krokiem) plażą.
Takie ćwiczenie spala zbędne kalorie i jest bardzo męczące. 
Po powrocie do domu jedyne, na co ma się ochotę, to szybki prysznic i odpoczynek.
Po pewnym czasie dochodzi do mnie potrzeba konsumpcji.
Akurat wtedy, uaktywnia się we mnie myśl, iż tyle czasu i energii poświęciłem na zrzucenie kilku dekagramów z wagi ciała, że szkoda zaprzepaścić to nawet jednym kęsem czegoś nieodpowiedniego.
Moja strategia przynosi zawsze efekt.
Ma tylko jedną wadę - trzeba zmusić się do codzinnej aktywności fizycznej.
Najczęściej też nie ma się po prostu czasu, w ciągu dnia.
Niejednokrotnie także aura zniechęca do wyjścia z domu.
I na to znalazłem sposób.
Na podstawie tej samej metody, zapisałem się na siłownię.
Opłacać coś, na co się nie chodzi, to by było przecież jawne marnotrawstwo.
Przy okazji pozbycia się głodu cukrowego, poprawiam własną figurę.
To, z kolei, wpływa też na lepsze samopoczucie, akceptację samego siebie i wzmacnia charakter.
Osiągnięcie takich stanów emocjonalnych, korzystnie oddziaływuje przy realizacji własnych zamierzeń.
Nic zatem dziwnego, że z rozwagą spożywam teraz wszystkie ponadprogramowe kalorie.

wtorek, 1 listopada 2016

41. IN MEMORIAM


Gdy matka poświęca swoje życie, byś zaistniał na świecie, to kim jest w twoich oczach, jak nie jedyną osobą, która bezinteresownie cię kochała?
Gdy dziadkowie przygarniają cię, broniąc w sądzie od oddania w obce ręce, to kim że są,  jak nie wspaniałymi ludźmi?
Gdy ojciec chce przekazać własne dzieci do Domu Dziecka, myśląc tylko o snobistycznej ucieczce od rodzicielstwa, wiążąc się jednocześnie z inną kobietą, to jakim prawem, wymaga później szacunku, nawet po śmierci?
Zamyślony, siedzę wpatrzony na grób najbliższych osób, zadając sobie pytania o sens mojego życia.
To od zawsze było miejsce, w którym ujawniałem swą słabość, szczególnie w okresie dojrzewania.
Pytania retoryczne na cmentarzu, doprowadzały najczęściej do ujścia emocji.
Niejedna łza uderzała o kant nagrobka, gdy szukałem odpowiedzi na to, jak dalej żyć.
Niby wszystko miałem pod kontrolą, moja edukacja rozwijała się prawidłowo.
Niestety brak wsparcia rodziców sprawił, że szedłem przez życie, jak dziecko we mgle, targany emocjami.
Burzliwy czas minął. Zacząłem pracować, ale przyszły trudne dni.
One, jednak, to pestka w porównaniu z tym, co przez lata dusiłem w sobie. 
Teraz na spokojnie mogę dziękować za wszystko, co było mi od nich dane, a zwłaszcza za to, że jestem.
Mimo niesprzyjających warunków, wyrosłem na, w miarę poukładanego, człowieka. 
Dziękuję zawsze za tę sposobność bycia odrobinę szczęśliwym, w miłości, przyjaźni, samorealizacji i innych sferach poznawania świata.
Odkąd uzmysłowiłem sobie, że moje zaistnienie było przyczyną pogorszenia się matczynego zdrowia, staram się żyć odpowiedzialnie, by tego życia nie zaprzepaścić.
Chciałbym wierzyć, że po mojej śmierci, będę mógł pierwszy raz porozmawiać z mamą i zapewnić ją, że jej poświęcenie nie poszło na marne.

niedziela, 30 października 2016

40. ZACOFANY W TERAŹNIEJSZOŚCI


Nieprzewidywalność świata potrafi zaskoczyć. 
Trzeba być, przy tym, bardzo zakręconym, by wyjść z domu, do oddalonego o kilka kroków kościoła, na godzinę 12.00 i być na mszy tylko ostatnie 5 minut. 
Jest to możliwe, oczywiście, przez przesuwanie wskazówek zegara o godzinę do przodu, przy zmianie czasu na letni.
Taka niepotrzebna (moim zdaniem), dwa razy w roku, zabawa z czasem, namieszała mi kiedyś w życiu.
Jesienny, niedzielny poranek.
Słońce schowane za chmurami, deszcz zaczyna padać, a ja pełen sił, po porannych obowiązkach, wyruszyłem na spotkanie z przyjaciółką.
Miałem czekać na nią przy nadmorskiej kawiarence. 
Schowany za kapturem kurtki wyczekiwałem jej nadejścia.
Było już 5 minut po umówionym czasie, ale znając kobiece spóźnienia, czekałem dalej cierpliwie. 
Zresztą nie mogłem zadzwonić do niej, bo wtedy jeszcze nie było ogólnodostępnych telefonów komórkowych. 
Mijały już 3 kwadranse, a ja nadal mokłem, wypatrując nadejścia oczekiwanej osoby.
Nieświadomy, że w nocy trzeba było cofnąć o godzinę wskazówki zegara, denerwowałem się niespodziewaną absencją.
10 minut przed rzeczywistym momentem randki opuściłem, zrezygnowany, miejsce porażki. 
Szybko sobie wmówiłem, że mnie wystawiła, że nie jestem dla niej na tyle ważny, by wszystko rzuciła i przyszła.
Jak zbity pies odszedłem inną trasą, nie dając sobie (niestety) szansy na spotkanie się wpół drogi.
Gdy wróciłem do domu, krzątałem się bezsensownie po mieszkaniu, szukając wytłumaczenia.
Myśl, że może coś się ważnego stało, wygrała z moim pesymizmem.
Postanowiłem pójść do jej domu.
Wciskając dzwonek u drzwi zastanawiałem się, co powiem.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy w progu stanęła jej mama, mówiąc, że córka wyszła na spotkanie ze mną. 
Reszta zdarzeń była do przewidzenia - wyprostowanie sprawy, nowe kwiaty, proszenie o wyrozumiałość itp.
Na szczęście przeprosiny zostały przyjęte, a randka, choć w innym terminie, doszła do skutku.

piątek, 28 października 2016

39. POWRÓT NA STARE ŚMIECI



Są miejsca, do których wracamy z konieczności.
Czasem jest to gabinet dentystyczny, niekiedy szpital.
Akurat moim przekleństwem, stało się porzucone mieszkanie na wsi.
Przez ponad 30 lat było ono moim azylem, ostoją, na każde trudne chwile.
Z czasem, miałem coraz mniej powodów, by tam dalej żyć.
Pewnie już bym tam wcale nie jeździł, gdyby nie groby bliskich i moje pozostawione, drobne rzeczy i meble.
Sama moja obecność na wsi, powoduje nieuzasadnione wyobcowanie.
Nie czuję się już jej mieszkańcem i nie utożsamiam się z lokalną społecznością.
Co prawda, mam tam bardzo wielu znajomych, jednak to już są nie te same relacje, co kiedyś.
Nawet wywieszona klepsydra o śmierci znanej mi osoby, nie zrobiła na mnie większego znaczenia. Zdałem sobie tylko sprawę z tego, że pewne historie już się zakończyły i nie ma powrotu do beztroskich, dziecięcych lat.
Elewacja mojego domu od razu zdradzała sekrety wnętrza. 
Odpadający tynk, mokre plamy na murze, nie kryły niczego pozytywnego.
Mojemu wejściu do pomieszczeń towarzyszyła wszechobecna wilgoć.
Po zaglądnięciu do pokoju, zalewanego z powodu dziury w dachu, ukazał się moim oczom obraz nędzy i rozpaczy, od którego kiedyś uciekłem, by się odrodzić. 
Uświadomiłem sobie, w jakich warunkach musiałem mieszkać, gdy dosięgałem dna.
Zbyt dużo było tu niepotrzebnych łez, stresów i samotności.
Nie tęsknię za tym miejscem, choćby w myślach, choć nieraz, podczas roznoszenia listów po mieszkaniach w mieście, widzę podobne do mojego mieszkania, lokale w blokach.
Aż dziw bierze, jak można w wielopiętrowych, cywilizowanych obszarach życia, tak zapuścić, zawilgocić, aż do widocznego grzyba na ścianie, własne cztery kąty.
Wydaje się, że mieszkanie w mieście do czegoś zobowiązuje.
Patrząc na swoją przeszłość, mogę w części usprawiedliwić tych ludzi.
Sam wiem, ile kosztowała mnie samotność.
Duszą domu są jego mieszkańcy, a gdy dziadkowie już umarli, faktycznie, moje 75-metrowe lokum straciło tożsamość.
Remonty miały wszystko zmienić.
Nawet udało mi się osiągnąć, swego czasu, wizualną poprawę wystroju pomieszczeń, ale życiowe perturbacje całkowicie odmieniły sytuację.
"Tam dom twój, gdzie serce twoje", tylko że moje serce jest po życiowym zawale, i nie pozwolę, by jedna z przyczyn mojego załamania się, ponownie gnębiła mnie.
Żyję już w zupełnie innym miejscu, ciesząc się z tej sposobności.
A to miejsce, no cóż. Ostre cięcie jest nieuniknione. Nawet kosztem utraty jego własności.

wtorek, 25 października 2016

38. ŻYCIE JAK FILM


Irracjonalny świat przytłacza mnie od "2012" roku.
Niby w nim żyję, ale nie mogę zaznać spokoju, jak "Ptaszek na uwięzi".
Nieskończenie poukładane, jałowe dni, są jak "Klątwa".
Ten codzienny "Dzień świra", przeplata się z chwilowymi atrakcjami o mniejszym rozmiarze niż "Kac (w) Vegas".
Mój "Upadek" był chwilowy, więc cieszę się z każdego dnia, choć to ciągle "Gra o tron".
Jak "Gladiator" walczę o lepsze dni, grając czasem "Vabank".
Nie straszny mi "Gniew oceanu" uczuć, czy "Rój" problemów.
Niektórzy myślą, że ta moja "Zapowiedź" działań, to jedynie wyimaginowana "Teoria spisku", którą próbuję usprawiedliwiać swe plany.
Takim ludziom proponuję zobaczyć, jak wpatrywanie się w "Mikrokosmos" uspokaja, jak "Magnolia" zmienia wrażliwość człowieka.
 "Życie jest piękne" ! "Uwierz w ducha" optymizmu !
Trzeba określić swoich "7 życzeń" i spełniać je samemu "Bez litości".
Zrób to dziś, bo "Pojutrze" będzie za późno na to, albo zbyt kosztowne to będą "Manewry miłosne".
Poza tym "Wyścig szczurów" za bardzo absorbuje, a "Ziemia obiecana" nie będzie osiągalna "Za kilka dolarów więcej".
Nie licz na "Zezowate szczęście", czy "Przypadek", bo każde "Zdarzenie" to "Reakcja łańcuchowa".
Działaj skutecznie jak "Plotka" i nie poddawaj mych rad w "Wątpliwość".
Pamiętaj, że choćbyś był "Szybki jak błyskawica" i wygrał "Wyścig z czasem", to nie jest możliwe, by "Oszukać przeznaczenie".
Jeśli gdzieś to zapisano, to i tak będziesz usilnie "Ściągany" z piedestału.
Zawistne osoby są "Gotowe na wszystko", nawet na "Igraszki z diabłem", byle tylko zaszkodzić.
"Człowiek z żelaza" nie jest - ma swoje słabości, ale trzeba użyć swój "6 zmysł" i wyczuć, kiedy może nadejść "Turbulencja".
Niech Ci sprzyja los "W pogoni za szczęściem".
Powodzenia.

P.S. Wszystkie filmy polecam obejrzeć.

niedziela, 23 października 2016

37. DORADCY Z OGRANICZONĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ


Gdybym nie słuchał własnego przeczucia i sumienia, zapewne dużo trudniej byłoby mi w życiu. Czasami nie warto płynąć z prądem, tak jak śmieci.
Jeśli mnie nie stać na coś, to na siłę nie będę tego kupował, byle tylko żyć w podobnym stylu, jak inni.
Jeśli ktoś mówi mi nie przychylnie o drugiej osobie, staram się najpierw zweryfikować taki pogląd, niż wierzyć komuś na słowo.
To, że ktoś jest mało rozmowny, może być wynikiem tego, że nie toleruje właśnie oczerniającej ją osoby. Nic zatem dziwnego, że przez takich doradców, nie będzie dobrze postrzegana.
Wielu potrafi tylko negować, wytykać czyjeś błędy, ale na siebie nie potrafią spojrzeć krytycznym wzrokiem.
Najlepsze jest to, że gdy ich rady nie przynoszą zamierzonego efektu, nagle umywają od tego ręce.
Nie biorą, nawet w części, odpowiedzialności za zaistniałą sytuację.
Co gorsze, pójdą i obgadają nas za plecami, pomijając oczywiście swój doradczy udział w zdarzeniu.
Podporządkowywać sobie ludzi to oni potrafią, tak, jak głosić jedyną słuszną rację.
Musimy być świadomi, iż nie zawsze to, co mówią inni, będzie dobre dla nas.
Jak to się mówi: "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".
Znam pewną anegdotę w tym temacie.
Pewien podróżnik chciał przejechać swoim autem przez małą rzeczkę.
Nie był jednak pewien, czy nie jest zbyt głęboka.
Zauważył, że tuż obok, na ulicy, policjant kieruje ruchem. Podszedł zatem do niego i zapytał o możliwość przejazdu.
"Śmiało, tam jest płyciutko" - odpowiedział policjant.
Samochód wjechał w nurt rzeki, po czym od razu zaczął nabierać wody.
Refleks kierowcy uratował go od utonięcia. Wyskoczył z wody, wczołgał się na brzeg i z wściekłością w oczach skierował się, do funkcjonariusza, z pretensjami.
A ten, z rozbrajającą szczerością i zdziwieniem, odparł kierowcy: "Tu naprawdę jest płytko, bo kaczuszkom woda sięga jedynie po brzuszki".

czwartek, 20 października 2016

36. RENDEZ-VOUS AU BORD DE LA MER


Chcę poczuć dziś przypływ fali,
siedząc, czekając na Ciebie,
i patrząc, jak gdzieś w oddali,
statki dryfują po niebie.

Chcę się odprężyć przy Tobie,
rozmawiając o przyszłości.
Chcę sprawić, nie tylko sobie,
spotkaniem, wiele radości.

Krążące mewy nade mną
oznajmiają, że zbliżasz się.
Staje się rzeczą przyjemną
chwila, w której zobaczę Cię.

Z rozwianym włosem na wietrze
idziesz, z promiennym uśmiechem.
Już czuję Twoje powietrze
niesione nadmorskim echem.

Bukiet róż jest mym wyznaniem,
Twój pocałunek - wdzięcznością. 
Cieszę się, że tym spotkaniem
napełniamy się czułością.

Ulepszamy swoje życie,
zaczynając od początku.
A co wymarzone w skrycie,
dokładamy do porządku.

Odnalazłem sens istnienia
i znalazłem miejsce swoje
w hierarchii szczęśliwych ludzi,
dzieląc swe szczęście na dwoje.

 Łączymy się z żywiołami,
brzegiem morza spacerując.
I choć nie jesteśmy sami,
dziękuję Ci, ... Cię całując.

Ta zażyłość miała skutki,
jakże szybko ujawnione.
Oto sygnał mej pobudki
sprawił, że sny zakończone.

wtorek, 18 października 2016

35. AUTOSTOP


Trudno zliczyć, ile to razy wbiegałem zziajany na przystanek.
Łapiąc oddech, bezradnie obserwowałem odjeżdżający pociąg, autobus, czy tramwaj.
Dojazd z podmiejskiej miejscowości oddalonej 12 km od Kołobrzegu, potrafił sprawić wiele kłopotów, szczególnie w dni wolne od pracy, w okresie zimowym, lub gdy po prostu za długo zbierałem się do wyjścia.
Podziwiałem zawsze moje siostry - mistrzynie w wychodzeniu z domu, bo zawsze przychodziły na przystanek w ostatniej chwili, bez straty sekundy na czekanie, na przyjazd autobusu.
Póki chciałem jedynie dojechać w danej chwili do miasta, nie miało dla mnie większego znaczenia, czy wyjadę teraz, czy za 45 minut.
Gorzej, gdy wyjeżdżałem gdzieś w Polskę i miałem już bilet na dalekobieżny pociąg z Kołobrzegu.
Na szczęście ludzie często się zatrzymywali.
Z czasem jednak o okazję, było coraz trudniej - albo strach przed nieznajomym, albo złe doświadczenia. Tego nie byłem świadomy, póki sam nie kupiłem (kilka lat później) auta.
Łapałem się różnych sposobów, by przekonać jakiegoś miłosiernego kierowcę.
Najpewniejszym był zawsze wariant z koleżanką.
Ja chowałem się za przystankiem, a ona machała ręką na znak, że chce złapać tzw. okazję.
Gdy auto skręcało już do zatoki autobusowej, wtedy pojawiałem się, podziwiając nie jednokrotnie zawiedzioną minę kierowcy.
Oczywiście ten sposób był uzależniony od obecności płci pięknej, ale w czasach, gdy nie było prywatnych busów, wiele osób korzystało z jazdy autostopem.
Innym sposobem był elegancki strój, który jakby sam przemawiał, że spieszę się na ważne wydarzenie.
Pomijam już samoczynne zatrzymywania się aut podczas ekstremalnych warunkach pogodowych,  np. deszczu, gdy mimo opadów szedłem poboczem. Wówczas kierowcy byli bardzo zatroskani o moje zdrowie.
Ludzie, którzy mnie zabierali ze sobą, to byli najczęściej bardzo otwarci towarzysze podróży. Mimo różnicy wieku, zainteresowań, nigdy nie brakowało tematu do rozmów.
Mieszkając w mieście nie korzystam już z autostopu, jednak bardzo bym chciał jeszcze kiedyś skorzystać z tej formy podróży, lecz może na kilkugodzinnej trasie.
Moja najdłuższa trasa przejechana autostopem to tylko 43 km (odcinek Kołobrzeg - Koszalin), a przecież jest tyle tematów do przegadania.

niedziela, 16 października 2016

34. SZALONE NOCE


Sobotnia noc. Idziemy w miasto.
Światła aut rwą czarną przestrzeń nad nami.
Wataha macho-wilków na tropie nowych zdobyczy.
Czasy liceum i studenckie życie sprzyjały zawsze dobrej zabawie w weekendy.
Uliczne wyprawy pełne śmiechu, promili i beztroski lub wielogodzinne spotkania w klubach, dyskotekach.
Przy pomocy kilku godzin przetańczonych z dziewczyną na parkiecie, dążyło się do jednego celu - ukrytych spotkań we dwoje w jej pokoju, w akademiku.
Przemycanie mnie przez recepcję, jak w "Kogel-mogel", też miało swój urok.
To wszystko składało się na chwile, które zapamiętuje się na całe życie.
Najbardziej utkwił w mej pamięci, szalony czas poznawania nowych ludzi i wyjazdów do innych, większych miast, przy okazji zmiany kalendarza na nowy.
Sylwestrowe zabawy w gronie nowo poznanych ludzi, kończyły się porannym pasmem żartów i wspomnień minionej nocy.
Przypominanie sobie na drugi dzień, kto i jak się zachowywał, i co mówił, od razu wprowadzało wesoły nastrój.
Potem następował noworoczny spacer po zaspanym Szczecinie, Poznaniu czy Gdańsku.
Podobnie było w letni czas.
Wakacyjne, nocne eskapady z przyjaciółmi, by spędzić czas na dyskotece, a później na plaży, czasem aż do poranka.
Zajmowanie koszy plażowych, łączenie ich ze sobą tak, by nikt nie widział co w środku się dzieje.
Na koniec, odprowadzanie dziewczyn do domu, czy na kwaterę.
Ostatnie chwile na szaleństwo młodości to ważny czas w życiu każdego człowieka.
Refleksje po zerwanych związkach, i nauka życia, pozwoliły zrozumieć mi ten zakręcony świat.
Bezkarne skakanie z kwiatka na kwiatek kończy się z chwilą odnalezienia prawdziwej miłości lub, co gorsze, nie planowaną ciążą partnerki.
Ani jedno, ani drugie nie było mi dane, ale życie samo nauczyło mnie pokory.
To, co minęło, nie powróci, ale nie raz wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

piątek, 14 października 2016

33. PIĄTECZEK, PIĄTUNIUNIO


Na szczęście jeszcze nie pracowałem, kiedy do pracy w biurze chodziło się w soboty.
Nie miałem też (wątpliwej) przyjemności pracować w pokoju pełnym papierosowego dymu, co kiedyś było normą.
Wraz z obecnością komputerów i urządzeń typu kserokopiarki, usprawniono techniczną pracę. To pozwoliło jednocześnie korzystać z dobrodziejstw internetu, także do celów prywatnych.
Wydaje się, zatem, że ostatnie lata są jakby korzystniejsze dla pracowników.
Nic mylnego.
Okazuje się, iż wiele osób wyczekuje nadal weekendu już w poniedziałek, i nie są to leserzy, a nieszczęśliwi, niejednokrotnie, ludzie.
Wyścig szczurów w korporacjach, faworyzowanie współpracownika przez przełożonego np. przy podziale obowiązków lub nagród, czy też po prostu międzyludzkie kłótnie, potrafią pracowników wyprowadzić nieraz z równowagi, sprowadzić motywację do parteru, a nawet wywołać wypalenie zawodowe.
Tak było w moim przypadku.
Jedna nie przemyślana (a może umyślna) decyzja przełożonego, doprowadziła do traumatycznych przeżyć, które ciągnęły się przez 9 lat w sądzie.
Usuwanie towaru nielegalnie handlującym, z terenu miejskiego, wywołało niespodziewaną reakcję tych ludzi.
Krzyki, szarpanina z ochroną, to był początek.
Potem zeznania na Policji i wieloletnie spotkania w sądzie, że niby ukradziono i zniszczono im towar.
Finał batalii sądowej był dla mnie korzystny i mogłem spać spokojnie, ale obecności w sądzie oraz wysłuchiwania werbalnych wyzwisk i kłamstw pod moim adresem, nie zapomnę nigdy.
Jeśli chodzi o samą pracę, to tamten czas pamiętam, jak przez mgłę.
Nie miałem żadnej motywacji do dalszych działań kontrolnych, do jakich zostałem przerzucony. Wyczekiwałem każdego piątku, jak wybawienia.
Na domiar złego, wówczas wpadłem w pętlę kredytową - po części z winy zaistniałej sytuacji z sądem. Nie umiałem wtedy racjonalnie myśleć o życiu.
Dopiero powrót do moich dotychczasowych obowiązków, stricte rachunkowych, przywrócił mi powoli siły do dalszej pracy.
Uważam, że każdy powinien robić to, na czym się zna najlepiej.
Szkoda tylko, że przełożeni nie potrafią tego dostrzec i uszanować.
Koleżeńskie, albo partyjne, układy zbyt często deprecjonują predyspozycje innych.
Niesprawiedliwość i ignorancja wobec ludzi, którzy nie zamierzają nigdy się przymilać szefostwu, to już smutna codzienność w pracy.
Niestety, głową muru się nie przebije i trzeba próbować z tą świadomością żyć.
Robić swoje, aż może ktoś, kiedyś, doceni naszą pracę.
Ale nic to.
Grunt, że znowu mamy piąteczek.

środa, 12 października 2016

32. JAKIM BYĆ ?


Miałem kilka możliwości szybszego wyjścia z długów.
Niektóre z nich były podejrzanie proste, jak kredyt prywatny na spłatę wszystkich zaległości.
Nauczony i przeczulony nie brałem takiej sposobności pod uwagę, gdyż wydawała się zbyt atrakcyjna.
Z czasem okazywało się, że jeśli ktoś najpierw chce od ciebie pieniądze, może to być, z dużym prawdopodobieństwem, jakieś szachrajstwo, a nawet działalność przestępcza.
Śledzenie medialnych doniesień na pewno obroniło mnie przez takimi praktykami.
Gdybym był inny, pewnie kusiły by mnie gry hazardowe za większe stawki.
Widziałem ludzi, którzy kupowali codziennie (!) całymi garściami losy lub kupony totolotka, na gonitwy koni i psów.
Na szczęście moja wiedza na temat rachunku prawdopodobieństwa nigdy nie obróciła się przeciwko mnie i nawet, gdy zacząłem mieć problemy z kredytami, potrafiłem odpowiedzialnie podejść do (odejść od) tego tematu.
Dopalacze i narkotyki to już w ogóle nie moja liga.
Współczuję wszystkim rodzinom, skazanych na cierpienia przez ich (jak wynika ze statystyk kryminalnych) synów, czy mężów, którzy są ukrywającymi się dilerami dopalaczy, narkotyków.
Ogólnie, trzeba nie mieć kręgosłupa moralnego, lub sumienia,  by okłamywać najbliższych, tylko po to, by poczuć zapach pieniędzy. Nawet największa desperacja w tym temacie, nie usprawiedliwia kłamstwa.
Mówi się, że jeśli chcesz mieć miękkie serce, musisz mieć twardą .... .
Ja bym jednak polemizował z takim stwierdzeniem.
Ktoś mi kiedyś pomógł, nie jeden raz w życiu. Potem ja mogłem odpłacić podobnie innym osobom.
Gdy byłem bliski załamaniu, po utracie płynności finansowej, znów ktoś wyciągnął do mnie obronną rękę.
Jestem zdania, że najważniejsze to być sobą.
Nie udawać, nie kręcić, bo skoro wiem, że potrafię być dobry dla innych, to kiedyś to dobro do mnie wróci.
Szacunek do ludzi, oczywiście zasługujących na to, tworzy niewidzialny łańcuch ludzkich serc.
Możesz nie grzeszyć urodą, mieć kompleksy, nie mieć pracy, stracić wiarę we własne siły, ale gdy ludzie będą w tobie wiedzieć dobro, z pewnością nie zostawią cię na pastwę losu.
Jedyne co nas ogranicza, by wyjść do ludzi, to uczucie wstydu.
Zapewniam każdego, że jeśli wiesz, że dana osoba może ci w czymś pomoc, a masz szczere intencje, zaufaj swojej intuicji.
Dobro zawsze zwycięży - i nie mam tu wcale na myśli odniesienia do religii.
Po prostu trzeba być czujnym, ale ufać ludzkiej dobroci.