niedziela, 30 października 2016

40. ZACOFANY W TERAŹNIEJSZOŚCI


Nieprzewidywalność świata potrafi zaskoczyć. 
Trzeba być, przy tym, bardzo zakręconym, by wyjść z domu, do oddalonego o kilka kroków kościoła, na godzinę 12.00 i być na mszy tylko ostatnie 5 minut. 
Jest to możliwe, oczywiście, przez przesuwanie wskazówek zegara o godzinę do przodu, przy zmianie czasu na letni.
Taka niepotrzebna (moim zdaniem), dwa razy w roku, zabawa z czasem, namieszała mi kiedyś w życiu.
Jesienny, niedzielny poranek.
Słońce schowane za chmurami, deszcz zaczyna padać, a ja pełen sił, po porannych obowiązkach, wyruszyłem na spotkanie z przyjaciółką.
Miałem czekać na nią przy nadmorskiej kawiarence. 
Schowany za kapturem kurtki wyczekiwałem jej nadejścia.
Było już 5 minut po umówionym czasie, ale znając kobiece spóźnienia, czekałem dalej cierpliwie. 
Zresztą nie mogłem zadzwonić do niej, bo wtedy jeszcze nie było ogólnodostępnych telefonów komórkowych. 
Mijały już 3 kwadranse, a ja nadal mokłem, wypatrując nadejścia oczekiwanej osoby.
Nieświadomy, że w nocy trzeba było cofnąć o godzinę wskazówki zegara, denerwowałem się niespodziewaną absencją.
10 minut przed rzeczywistym momentem randki opuściłem, zrezygnowany, miejsce porażki. 
Szybko sobie wmówiłem, że mnie wystawiła, że nie jestem dla niej na tyle ważny, by wszystko rzuciła i przyszła.
Jak zbity pies odszedłem inną trasą, nie dając sobie (niestety) szansy na spotkanie się wpół drogi.
Gdy wróciłem do domu, krzątałem się bezsensownie po mieszkaniu, szukając wytłumaczenia.
Myśl, że może coś się ważnego stało, wygrała z moim pesymizmem.
Postanowiłem pójść do jej domu.
Wciskając dzwonek u drzwi zastanawiałem się, co powiem.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy w progu stanęła jej mama, mówiąc, że córka wyszła na spotkanie ze mną. 
Reszta zdarzeń była do przewidzenia - wyprostowanie sprawy, nowe kwiaty, proszenie o wyrozumiałość itp.
Na szczęście przeprosiny zostały przyjęte, a randka, choć w innym terminie, doszła do skutku.

piątek, 28 października 2016

39. POWRÓT NA STARE ŚMIECI



Są miejsca, do których wracamy z konieczności.
Czasem jest to gabinet dentystyczny, niekiedy szpital.
Akurat moim przekleństwem, stało się porzucone mieszkanie na wsi.
Przez ponad 30 lat było ono moim azylem, ostoją, na każde trudne chwile.
Z czasem, miałem coraz mniej powodów, by tam dalej żyć.
Pewnie już bym tam wcale nie jeździł, gdyby nie groby bliskich i moje pozostawione, drobne rzeczy i meble.
Sama moja obecność na wsi, powoduje nieuzasadnione wyobcowanie.
Nie czuję się już jej mieszkańcem i nie utożsamiam się z lokalną społecznością.
Co prawda, mam tam bardzo wielu znajomych, jednak to już są nie te same relacje, co kiedyś.
Nawet wywieszona klepsydra o śmierci znanej mi osoby, nie zrobiła na mnie większego znaczenia. Zdałem sobie tylko sprawę z tego, że pewne historie już się zakończyły i nie ma powrotu do beztroskich, dziecięcych lat.
Elewacja mojego domu od razu zdradzała sekrety wnętrza. 
Odpadający tynk, mokre plamy na murze, nie kryły niczego pozytywnego.
Mojemu wejściu do pomieszczeń towarzyszyła wszechobecna wilgoć.
Po zaglądnięciu do pokoju, zalewanego z powodu dziury w dachu, ukazał się moim oczom obraz nędzy i rozpaczy, od którego kiedyś uciekłem, by się odrodzić. 
Uświadomiłem sobie, w jakich warunkach musiałem mieszkać, gdy dosięgałem dna.
Zbyt dużo było tu niepotrzebnych łez, stresów i samotności.
Nie tęsknię za tym miejscem, choćby w myślach, choć nieraz, podczas roznoszenia listów po mieszkaniach w mieście, widzę podobne do mojego mieszkania, lokale w blokach.
Aż dziw bierze, jak można w wielopiętrowych, cywilizowanych obszarach życia, tak zapuścić, zawilgocić, aż do widocznego grzyba na ścianie, własne cztery kąty.
Wydaje się, że mieszkanie w mieście do czegoś zobowiązuje.
Patrząc na swoją przeszłość, mogę w części usprawiedliwić tych ludzi.
Sam wiem, ile kosztowała mnie samotność.
Duszą domu są jego mieszkańcy, a gdy dziadkowie już umarli, faktycznie, moje 75-metrowe lokum straciło tożsamość.
Remonty miały wszystko zmienić.
Nawet udało mi się osiągnąć, swego czasu, wizualną poprawę wystroju pomieszczeń, ale życiowe perturbacje całkowicie odmieniły sytuację.
"Tam dom twój, gdzie serce twoje", tylko że moje serce jest po życiowym zawale, i nie pozwolę, by jedna z przyczyn mojego załamania się, ponownie gnębiła mnie.
Żyję już w zupełnie innym miejscu, ciesząc się z tej sposobności.
A to miejsce, no cóż. Ostre cięcie jest nieuniknione. Nawet kosztem utraty jego własności.

wtorek, 25 października 2016

38. ŻYCIE JAK FILM


Irracjonalny świat przytłacza mnie od "2012" roku.
Niby w nim żyję, ale nie mogę zaznać spokoju, jak "Ptaszek na uwięzi".
Nieskończenie poukładane, jałowe dni, są jak "Klątwa".
Ten codzienny "Dzień świra", przeplata się z chwilowymi atrakcjami o mniejszym rozmiarze niż "Kac (w) Vegas".
Mój "Upadek" był chwilowy, więc cieszę się z każdego dnia, choć to ciągle "Gra o tron".
Jak "Gladiator" walczę o lepsze dni, grając czasem "Vabank".
Nie straszny mi "Gniew oceanu" uczuć, czy "Rój" problemów.
Niektórzy myślą, że ta moja "Zapowiedź" działań, to jedynie wyimaginowana "Teoria spisku", którą próbuję usprawiedliwiać swe plany.
Takim ludziom proponuję zobaczyć, jak wpatrywanie się w "Mikrokosmos" uspokaja, jak "Magnolia" zmienia wrażliwość człowieka.
 "Życie jest piękne" ! "Uwierz w ducha" optymizmu !
Trzeba określić swoich "7 życzeń" i spełniać je samemu "Bez litości".
Zrób to dziś, bo "Pojutrze" będzie za późno na to, albo zbyt kosztowne to będą "Manewry miłosne".
Poza tym "Wyścig szczurów" za bardzo absorbuje, a "Ziemia obiecana" nie będzie osiągalna "Za kilka dolarów więcej".
Nie licz na "Zezowate szczęście", czy "Przypadek", bo każde "Zdarzenie" to "Reakcja łańcuchowa".
Działaj skutecznie jak "Plotka" i nie poddawaj mych rad w "Wątpliwość".
Pamiętaj, że choćbyś był "Szybki jak błyskawica" i wygrał "Wyścig z czasem", to nie jest możliwe, by "Oszukać przeznaczenie".
Jeśli gdzieś to zapisano, to i tak będziesz usilnie "Ściągany" z piedestału.
Zawistne osoby są "Gotowe na wszystko", nawet na "Igraszki z diabłem", byle tylko zaszkodzić.
"Człowiek z żelaza" nie jest - ma swoje słabości, ale trzeba użyć swój "6 zmysł" i wyczuć, kiedy może nadejść "Turbulencja".
Niech Ci sprzyja los "W pogoni za szczęściem".
Powodzenia.

P.S. Wszystkie filmy polecam obejrzeć.

niedziela, 23 października 2016

37. DORADCY Z OGRANICZONĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ


Gdybym nie słuchał własnego przeczucia i sumienia, zapewne dużo trudniej byłoby mi w życiu. Czasami nie warto płynąć z prądem, tak jak śmieci.
Jeśli mnie nie stać na coś, to na siłę nie będę tego kupował, byle tylko żyć w podobnym stylu, jak inni.
Jeśli ktoś mówi mi nie przychylnie o drugiej osobie, staram się najpierw zweryfikować taki pogląd, niż wierzyć komuś na słowo.
To, że ktoś jest mało rozmowny, może być wynikiem tego, że nie toleruje właśnie oczerniającej ją osoby. Nic zatem dziwnego, że przez takich doradców, nie będzie dobrze postrzegana.
Wielu potrafi tylko negować, wytykać czyjeś błędy, ale na siebie nie potrafią spojrzeć krytycznym wzrokiem.
Najlepsze jest to, że gdy ich rady nie przynoszą zamierzonego efektu, nagle umywają od tego ręce.
Nie biorą, nawet w części, odpowiedzialności za zaistniałą sytuację.
Co gorsze, pójdą i obgadają nas za plecami, pomijając oczywiście swój doradczy udział w zdarzeniu.
Podporządkowywać sobie ludzi to oni potrafią, tak, jak głosić jedyną słuszną rację.
Musimy być świadomi, iż nie zawsze to, co mówią inni, będzie dobre dla nas.
Jak to się mówi: "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".
Znam pewną anegdotę w tym temacie.
Pewien podróżnik chciał przejechać swoim autem przez małą rzeczkę.
Nie był jednak pewien, czy nie jest zbyt głęboka.
Zauważył, że tuż obok, na ulicy, policjant kieruje ruchem. Podszedł zatem do niego i zapytał o możliwość przejazdu.
"Śmiało, tam jest płyciutko" - odpowiedział policjant.
Samochód wjechał w nurt rzeki, po czym od razu zaczął nabierać wody.
Refleks kierowcy uratował go od utonięcia. Wyskoczył z wody, wczołgał się na brzeg i z wściekłością w oczach skierował się, do funkcjonariusza, z pretensjami.
A ten, z rozbrajającą szczerością i zdziwieniem, odparł kierowcy: "Tu naprawdę jest płytko, bo kaczuszkom woda sięga jedynie po brzuszki".

czwartek, 20 października 2016

36. RENDEZ-VOUS AU BORD DE LA MER


Chcę poczuć dziś przypływ fali,
siedząc, czekając na Ciebie,
i patrząc, jak gdzieś w oddali,
statki dryfują po niebie.

Chcę się odprężyć przy Tobie,
rozmawiając o przyszłości.
Chcę sprawić, nie tylko sobie,
spotkaniem, wiele radości.

Krążące mewy nade mną
oznajmiają, że zbliżasz się.
Staje się rzeczą przyjemną
chwila, w której zobaczę Cię.

Z rozwianym włosem na wietrze
idziesz, z promiennym uśmiechem.
Już czuję Twoje powietrze
niesione nadmorskim echem.

Bukiet róż jest mym wyznaniem,
Twój pocałunek - wdzięcznością. 
Cieszę się, że tym spotkaniem
napełniamy się czułością.

Ulepszamy swoje życie,
zaczynając od początku.
A co wymarzone w skrycie,
dokładamy do porządku.

Odnalazłem sens istnienia
i znalazłem miejsce swoje
w hierarchii szczęśliwych ludzi,
dzieląc swe szczęście na dwoje.

 Łączymy się z żywiołami,
brzegiem morza spacerując.
I choć nie jesteśmy sami,
dziękuję Ci, ... Cię całując.

Ta zażyłość miała skutki,
jakże szybko ujawnione.
Oto sygnał mej pobudki
sprawił, że sny zakończone.

wtorek, 18 października 2016

35. AUTOSTOP


Trudno zliczyć, ile to razy wbiegałem zziajany na przystanek.
Łapiąc oddech, bezradnie obserwowałem odjeżdżający pociąg, autobus, czy tramwaj.
Dojazd z podmiejskiej miejscowości oddalonej 12 km od Kołobrzegu, potrafił sprawić wiele kłopotów, szczególnie w dni wolne od pracy, w okresie zimowym, lub gdy po prostu za długo zbierałem się do wyjścia.
Podziwiałem zawsze moje siostry - mistrzynie w wychodzeniu z domu, bo zawsze przychodziły na przystanek w ostatniej chwili, bez straty sekundy na czekanie, na przyjazd autobusu.
Póki chciałem jedynie dojechać w danej chwili do miasta, nie miało dla mnie większego znaczenia, czy wyjadę teraz, czy za 45 minut.
Gorzej, gdy wyjeżdżałem gdzieś w Polskę i miałem już bilet na dalekobieżny pociąg z Kołobrzegu.
Na szczęście ludzie często się zatrzymywali.
Z czasem jednak o okazję, było coraz trudniej - albo strach przed nieznajomym, albo złe doświadczenia. Tego nie byłem świadomy, póki sam nie kupiłem (kilka lat później) auta.
Łapałem się różnych sposobów, by przekonać jakiegoś miłosiernego kierowcę.
Najpewniejszym był zawsze wariant z koleżanką.
Ja chowałem się za przystankiem, a ona machała ręką na znak, że chce złapać tzw. okazję.
Gdy auto skręcało już do zatoki autobusowej, wtedy pojawiałem się, podziwiając nie jednokrotnie zawiedzioną minę kierowcy.
Oczywiście ten sposób był uzależniony od obecności płci pięknej, ale w czasach, gdy nie było prywatnych busów, wiele osób korzystało z jazdy autostopem.
Innym sposobem był elegancki strój, który jakby sam przemawiał, że spieszę się na ważne wydarzenie.
Pomijam już samoczynne zatrzymywania się aut podczas ekstremalnych warunkach pogodowych,  np. deszczu, gdy mimo opadów szedłem poboczem. Wówczas kierowcy byli bardzo zatroskani o moje zdrowie.
Ludzie, którzy mnie zabierali ze sobą, to byli najczęściej bardzo otwarci towarzysze podróży. Mimo różnicy wieku, zainteresowań, nigdy nie brakowało tematu do rozmów.
Mieszkając w mieście nie korzystam już z autostopu, jednak bardzo bym chciał jeszcze kiedyś skorzystać z tej formy podróży, lecz może na kilkugodzinnej trasie.
Moja najdłuższa trasa przejechana autostopem to tylko 43 km (odcinek Kołobrzeg - Koszalin), a przecież jest tyle tematów do przegadania.

niedziela, 16 października 2016

34. SZALONE NOCE


Sobotnia noc. Idziemy w miasto.
Światła aut rwą czarną przestrzeń nad nami.
Wataha macho-wilków na tropie nowych zdobyczy.
Czasy liceum i studenckie życie sprzyjały zawsze dobrej zabawie w weekendy.
Uliczne wyprawy pełne śmiechu, promili i beztroski lub wielogodzinne spotkania w klubach, dyskotekach.
Przy pomocy kilku godzin przetańczonych z dziewczyną na parkiecie, dążyło się do jednego celu - ukrytych spotkań we dwoje w jej pokoju, w akademiku.
Przemycanie mnie przez recepcję, jak w "Kogel-mogel", też miało swój urok.
To wszystko składało się na chwile, które zapamiętuje się na całe życie.
Najbardziej utkwił w mej pamięci, szalony czas poznawania nowych ludzi i wyjazdów do innych, większych miast, przy okazji zmiany kalendarza na nowy.
Sylwestrowe zabawy w gronie nowo poznanych ludzi, kończyły się porannym pasmem żartów i wspomnień minionej nocy.
Przypominanie sobie na drugi dzień, kto i jak się zachowywał, i co mówił, od razu wprowadzało wesoły nastrój.
Potem następował noworoczny spacer po zaspanym Szczecinie, Poznaniu czy Gdańsku.
Podobnie było w letni czas.
Wakacyjne, nocne eskapady z przyjaciółmi, by spędzić czas na dyskotece, a później na plaży, czasem aż do poranka.
Zajmowanie koszy plażowych, łączenie ich ze sobą tak, by nikt nie widział co w środku się dzieje.
Na koniec, odprowadzanie dziewczyn do domu, czy na kwaterę.
Ostatnie chwile na szaleństwo młodości to ważny czas w życiu każdego człowieka.
Refleksje po zerwanych związkach, i nauka życia, pozwoliły zrozumieć mi ten zakręcony świat.
Bezkarne skakanie z kwiatka na kwiatek kończy się z chwilą odnalezienia prawdziwej miłości lub, co gorsze, nie planowaną ciążą partnerki.
Ani jedno, ani drugie nie było mi dane, ale życie samo nauczyło mnie pokory.
To, co minęło, nie powróci, ale nie raz wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

piątek, 14 października 2016

33. PIĄTECZEK, PIĄTUNIUNIO


Na szczęście jeszcze nie pracowałem, kiedy do pracy w biurze chodziło się w soboty.
Nie miałem też (wątpliwej) przyjemności pracować w pokoju pełnym papierosowego dymu, co kiedyś było normą.
Wraz z obecnością komputerów i urządzeń typu kserokopiarki, usprawniono techniczną pracę. To pozwoliło jednocześnie korzystać z dobrodziejstw internetu, także do celów prywatnych.
Wydaje się, zatem, że ostatnie lata są jakby korzystniejsze dla pracowników.
Nic mylnego.
Okazuje się, iż wiele osób wyczekuje nadal weekendu już w poniedziałek, i nie są to leserzy, a nieszczęśliwi, niejednokrotnie, ludzie.
Wyścig szczurów w korporacjach, faworyzowanie współpracownika przez przełożonego np. przy podziale obowiązków lub nagród, czy też po prostu międzyludzkie kłótnie, potrafią pracowników wyprowadzić nieraz z równowagi, sprowadzić motywację do parteru, a nawet wywołać wypalenie zawodowe.
Tak było w moim przypadku.
Jedna nie przemyślana (a może umyślna) decyzja przełożonego, doprowadziła do traumatycznych przeżyć, które ciągnęły się przez 9 lat w sądzie.
Usuwanie towaru nielegalnie handlującym, z terenu miejskiego, wywołało niespodziewaną reakcję tych ludzi.
Krzyki, szarpanina z ochroną, to był początek.
Potem zeznania na Policji i wieloletnie spotkania w sądzie, że niby ukradziono i zniszczono im towar.
Finał batalii sądowej był dla mnie korzystny i mogłem spać spokojnie, ale obecności w sądzie oraz wysłuchiwania werbalnych wyzwisk i kłamstw pod moim adresem, nie zapomnę nigdy.
Jeśli chodzi o samą pracę, to tamten czas pamiętam, jak przez mgłę.
Nie miałem żadnej motywacji do dalszych działań kontrolnych, do jakich zostałem przerzucony. Wyczekiwałem każdego piątku, jak wybawienia.
Na domiar złego, wówczas wpadłem w pętlę kredytową - po części z winy zaistniałej sytuacji z sądem. Nie umiałem wtedy racjonalnie myśleć o życiu.
Dopiero powrót do moich dotychczasowych obowiązków, stricte rachunkowych, przywrócił mi powoli siły do dalszej pracy.
Uważam, że każdy powinien robić to, na czym się zna najlepiej.
Szkoda tylko, że przełożeni nie potrafią tego dostrzec i uszanować.
Koleżeńskie, albo partyjne, układy zbyt często deprecjonują predyspozycje innych.
Niesprawiedliwość i ignorancja wobec ludzi, którzy nie zamierzają nigdy się przymilać szefostwu, to już smutna codzienność w pracy.
Niestety, głową muru się nie przebije i trzeba próbować z tą świadomością żyć.
Robić swoje, aż może ktoś, kiedyś, doceni naszą pracę.
Ale nic to.
Grunt, że znowu mamy piąteczek.

środa, 12 października 2016

32. JAKIM BYĆ ?


Miałem kilka możliwości szybszego wyjścia z długów.
Niektóre z nich były podejrzanie proste, jak kredyt prywatny na spłatę wszystkich zaległości.
Nauczony i przeczulony nie brałem takiej sposobności pod uwagę, gdyż wydawała się zbyt atrakcyjna.
Z czasem okazywało się, że jeśli ktoś najpierw chce od ciebie pieniądze, może to być, z dużym prawdopodobieństwem, jakieś szachrajstwo, a nawet działalność przestępcza.
Śledzenie medialnych doniesień na pewno obroniło mnie przez takimi praktykami.
Gdybym był inny, pewnie kusiły by mnie gry hazardowe za większe stawki.
Widziałem ludzi, którzy kupowali codziennie (!) całymi garściami losy lub kupony totolotka, na gonitwy koni i psów.
Na szczęście moja wiedza na temat rachunku prawdopodobieństwa nigdy nie obróciła się przeciwko mnie i nawet, gdy zacząłem mieć problemy z kredytami, potrafiłem odpowiedzialnie podejść do (odejść od) tego tematu.
Dopalacze i narkotyki to już w ogóle nie moja liga.
Współczuję wszystkim rodzinom, skazanych na cierpienia przez ich (jak wynika ze statystyk kryminalnych) synów, czy mężów, którzy są ukrywającymi się dilerami dopalaczy, narkotyków.
Ogólnie, trzeba nie mieć kręgosłupa moralnego, lub sumienia,  by okłamywać najbliższych, tylko po to, by poczuć zapach pieniędzy. Nawet największa desperacja w tym temacie, nie usprawiedliwia kłamstwa.
Mówi się, że jeśli chcesz mieć miękkie serce, musisz mieć twardą .... .
Ja bym jednak polemizował z takim stwierdzeniem.
Ktoś mi kiedyś pomógł, nie jeden raz w życiu. Potem ja mogłem odpłacić podobnie innym osobom.
Gdy byłem bliski załamaniu, po utracie płynności finansowej, znów ktoś wyciągnął do mnie obronną rękę.
Jestem zdania, że najważniejsze to być sobą.
Nie udawać, nie kręcić, bo skoro wiem, że potrafię być dobry dla innych, to kiedyś to dobro do mnie wróci.
Szacunek do ludzi, oczywiście zasługujących na to, tworzy niewidzialny łańcuch ludzkich serc.
Możesz nie grzeszyć urodą, mieć kompleksy, nie mieć pracy, stracić wiarę we własne siły, ale gdy ludzie będą w tobie wiedzieć dobro, z pewnością nie zostawią cię na pastwę losu.
Jedyne co nas ogranicza, by wyjść do ludzi, to uczucie wstydu.
Zapewniam każdego, że jeśli wiesz, że dana osoba może ci w czymś pomoc, a masz szczere intencje, zaufaj swojej intuicji.
Dobro zawsze zwycięży - i nie mam tu wcale na myśli odniesienia do religii.
Po prostu trzeba być czujnym, ale ufać ludzkiej dobroci.

poniedziałek, 10 października 2016

31. ŻYCIE NA 41 POZIOMIE



Dobrze jest przeanalizować strategię działania, bo mamy tylko jedno życie, wiadomo.
To inaczej niż w jakiejkolwiek grze, gdzie możemy popełniać błędy.
Zainteresowanie grami strategicznymi, takimi jak szachy, warcaby, sudoku, czy gry komputerowe, to nie tylko fajna zabawa, ale kształcenie umiejętności matematycznych, w tym logiki.
Na komputerach Atari, Commodore, IBM godzinami trwoniło się czas w dzieciństwie.
Absorbowały mnie głównie gry platformowe z bardzo dużą ilością poziomów trudności.
Z biegiem lat zmieniły się zarówno komputery, jak i moje podejście do gier.
Czas zabaw minął,  lecz umiejętności pozostały.
Gdy chodzi o codzienność, umiejętność przewidywania zdarzeń, refleks, przypisuję właśnie minionemu wiekowi.
Pamiętam,  gdy sam tworzyłem gry planszowe na dużych kartkach... i sam w nie grałem.
Kalkulowałem, jak ułożyć pola, by gra miała wiele nieprzewidywalnych możliwości poruszania się.
Podobnie było (i jest) w mym dorosłym życiu.
Analizowanie bieżących zdarzeń, podejmowanych kroków i decyzji życiowych, uwarunkowane jest głównie strategicznymi efektami.
Wszystkie "za" i "przeciw" należy dokłanie rozważyć.
Życie uczy pokory, a tych samych błędów już dwa razy się nie powtarza.
Raz wybrana zła droga, zostaje wymazana z mojej nawigacji w głowie.
Własne cele są priorytetem w działaniu,  dlatego uparcie, choć małymi krokami, dążę do ich osiągnięcia.
Nie wiem, na którym poziomie zakończy się moja wędrówka.
Nie wiem także, czy uda się wszystko zrealizować.
Najważniejsze w tym wszystkim jest chyba i tak to, by na końcu zobaczyć, że cała ta wyprawa miała sens.

sobota, 8 października 2016

30. PYRRUSOWE ZWYCIĘSTWO



Gdy opadł bitewny kurz, gdy nabrałem sił, wypoczęty po wakacjach, zasiadłem, by zweryfikować zadłużenie na swojej "czarnej liście".
Z 15 spraw, które miałem do załatwienia, pozostało mi 9.
Dodatkowo, jedną z nich i tak spłacałem bez postępowania egzekucyjnego (uzgodnione wpłaty na podstawie podpisanej ugody).
Radość była mieszana, gdy okazało się, że kwota całej zaległości znacznie wzrosła.
Jak to możliwe?
Wszczęcia egzekucji przy ostatnich już sprawach, odsetki ciągle rosnące oraz rozszerzenie jednej egzekucji o koszty zastępstwa procesowego, powiększyły zaległości o 15.000 zł.
Tym samym, z kwoty pierwotnej 120.000 zł, zrobiło się około 135.000 zł, pomimo spłacania zaległości już od 5 lat.
Chciałem widzieć pozytywne strony tej sytuacji, zatem pocieszałem się zmniejszoną (zdecydowanie) ilością wierzycieli.
Kurcząca się lista spraw wyglądała przecież miło dla oczu.
W sumie też lepiej mieć docelowo jednego wierzyciela ze 135.000 zł długu i jedną opłatą komorniczą,  niż kilkunastu, z tylu samymi opłatami.
Pomyślałem zresztą, że mając jednego, łatwiej mi będzie w przyszłości przejść na spłatę poza komornikiem (ugodą).
Do tego akurat, prowadziła jeszcze daleka droga.
Trzeba było dalej zakasać rękawy i dążyć do podniesienia poziomu swojego życia, bez oglądania się na innych.
To moje życie i nikt przecież za mnie go nie przeżyje.
Musiałem sam konsekwentnie próbować powstać z kolan, a że trwało to już dość długo... no cóż,  nie od razu Rzym zbudowano.

czwartek, 6 października 2016

29. WRESZCIE Z GÓRKI



Widoki na najbliższą przyszłość stały się wyraźniejsze.
W pewnym momencie zacząłem generować zyski z roznoszenia listów zimą i spłata najmniejszych zaległości rozpoczęła się z przytupem.
Zaczęły przychodzić od komornika nowe pisma, ale jakże miłe - umorzenia postępowań egzekucyjnych z powodu ściągnięcia całych zaległych kwot.
Dodatkowe środki z "trzynastki" zasiliły mój portfel, a pierwsze wiosenne dni przyniosły wiele słońca i ciepła. 
Nagle poczułem odprężenie, jakby część ciężaru zniknęła.
Zacząłem normalniej żyć, stać mnie było na zdrowe zakupy i kontrolować wydatki.
Koło fortuny odwróciło się na moją korzyść, choć wiedziałem, że to tylko taki korzystny, coroczny, czas.
"Trzynastka" zawsze pozwalała mi złapać wiatr w żagle na kilka miesięcy, by z końcem wakacji znów wrócić do ostrożnego wydatkowania pieniędzy, w powakacyjnych zakupach.
Każdego roku odczuwałem, że mam coraz dłuższy, taki sprzyjający mi czas.
Wiedziałem także, że nadejdzie kiedyś moment, gdy cały rok będę mógł cieszyć się jakimikolwiek wolnymi środkami.
Dążenie do takiej sytuacji, ponownie budziło mój optymizm.
Odpoczynek po wielomiesięcznej, wytężonej pracy, stawał się koniecznością.
Nie mogłem dopuścić do zmarnowania takiej okazji, bo to było ładowanie akumulatorów do dalszej pracy, której końca jeszcze nie było widać.

28. BEZPIECZNE SCHRONIENIE


Od dziecka musimy walczyć o coś - o lepsze zabawki w przedszkolu, lepsze koleżeństwo w szkole, lepszą "drugą połówkę" życiową, lepszą pracę, lepszy poziom życia itp.
Wszystko wydaje się być bardzo proste, gdy ma się wsparcie w rodzicach, którzy doradzą (namówią lub zabronią), pomogą finansowo, lub po prostu czasem przytulą bezinteresownie,  gdy masz gorszy dzień.
Są jednak sytuacje, gdy nie mamy tego szczęścia, by cieszyć się obecnością choćby jednego z nich.
Kierowani społeczną poprawnością, brniemy przez życie, z jego bezlitosnym prądem, wskazującym jedyną słuszną drogę.
Niestety dane mi było tego doznać.
Targany brakiem wsparcia uczuciowego, długo nie mogłem odnaleźć się w świecie.
Czasami chwytałem dni, jak tonący ostatnie oddechy powietrza - zbyt łapczywie, by poczuć się pewnie.
Z zazdrością patrzyłem na rówieśników, którzy dorastali otoczeni rodzicielską miłością, układali sobie życie.
Ja nie miałem do tego głowy, bo szukałem utraconego bezpowrotnie poczucia bezpieczeństwa z dzieciństwa, a raczej odpowiedzi,  jak żyć.
Zamknięty w sobie, kończyłem kolejne szczeble nauki, aż po studia magisterskie.
Żyłem niby normalnie, lecz nie umiałem nikogo pokochać, bo nigdy nie czułem się kochany.
Na dodatek kilka razy sparzyłem się na nieszczerym uczuciu od dziewczyn.
Swoje emocje zacząłem wylewać na papier,  pisząc pamiętniki.
Już nawet wyjście na piwo, z kolegą z liceum, kończyło się rozczulaniem nad sobą, gdy zbyt dużo wypiłem.
Czułem, że syndrom sieroty może mnie popchać kiedyś do depresji, lecz nie wiedziałem, jak wybrnąć z tej sytuacji.
Dopiero dojrzały wiek i podjęcie pracy sprawiły, że zacząłem żyć teraźniejszością i przyszłością.
Przestałem wracać do tego, co było.
Skupiłem się na codziennych sprawach, a z czasem (niestety) na kłopotach finansowych.
Jedyne, co pozostało we mnie z tamtych czasów, to poczucie osamotnienia.
Samotność stała się nieoczekiwanie moim azylem, poczuciem subiektywnego bezpieczeństwa w kontaktach międzyludzkich.
Łatwiej jest mi żyć samemu, niż jeszcze raz próbować zaufać komukolwiek.

wtorek, 4 października 2016

27. WIECZORNE MANEWRY


Jedną z nagród, jaką otrzymałem w szkole podstawowej, była gra strategiczna "Waterloo".
Dwóch graczy rozstawiało na planszy, imitującej pole bitwy, swoje pionki (żołnierzy), po czym następowała przemyślana rozgrywka.
Strategia działania dotyczy większości spraw. Nawet wyjście do sklepu jest czasem wyzwaniem - sprawdzenie, czy aby nie pada deszcz, czy można się "tak" pokazać na ulicy, czy nie będzie mi za zimno (za ciepło).
Co dopiero, gdy chcemy osiągnąć poważniejsze cele.
Od dawna mam w sobie gen analityczny i ducha-stratega. To ułatwiło mi trochę przygotowanie się do wojny o lepsze jutro:

1. Broń i amunicja.
Tak, jak przed bitwą, najpierw należy określić swój arsenał.
Musimy wiedzieć, czy mamy czym walczyć.
Jeśli nie dysponujemy dostateczną ilością środków finansowych, warto pozbyć się zbędnych rzeczy (sprzedać).
Inwestycja w siebie, czy też wydatki, które pomagają nam w późniejszym terminie wygenerować zyski (np. zakup laptopa do celów zarobkowych), to najlepsze, co można zrobić.

2. Działania w terenie.
Życie to nie poligon doświadczalny. To wojna - tu wszystko jest naprawdę.
Zasadniczą część naszego bytu stanowią walki różnego rodzaju.
Najważniejsze, by być czujnym, szukać okazji na udany atak i wyciągnąć jak największe zyski, oczywiście w granicach prawa i przyzwoitości.
Nudzisz się w deszczowy dzień przed telewizorem? Lepiej odwiedź kilka sklepów najbliżej ciebie i spisz ceny podstawowych produktów,  których używasz najczęściej w kuchni.
Przy ograniczonym budżecie liczy się każdy zysk, a jednocześnie pospacerujesz.

3. Niewybuchy.
Czasami nasze działania nie przynoszą efektów lub są one mniejsze od zamierzonych.
Nie ma co się zrażać. Skoro wiemy, na czym nam najbardziej zależy, musimy kroczyć dalej i próbować ponownie. Może innym sposobem.
To, że na chwilę wracamy do gorszych finansowo miesięcy nie znaczy, że wszystko stracone.
Póki mamy wciąż wiarę,  siły,  pomysły,  ciągle możemy obrócić losy tej wojny - kapitulacja nie wchodzi w grę.

poniedziałek, 3 października 2016

26. MARZENIA I PRAWDZIWE CELE


Nie rozpraszaj się zbyt wieloma marzeniami.
Skup się na realizacji tego, co najbardziej jest ci potrzebne w życiu.
Pozostałe pragnienia potraktuj jako dodatki, a nie priorytety, by nie obudzić się pewnego poranka z Iphone'em przy uchu i smartwatch'em na ręce, lecz bez zapewnionego dachu nad głową.
W obecnych czasach, trudno nie odnieść jednak wrażenia, że Maslow się pomylił.
Dla wielu ludzi, pierwszą potrzebą, jaką zaspokajają, nie jest ani jedzenie, ani inne potrzeby fizjologiczne, a potrzeba przeglądania internetu.
Pobudka i szybkie przejrzenie poczty mailowej, portali społecznościowych i innych stron.
Brak czasu na poranne ćwiczenia i porządne śniadanie.
Zamiast zadbać o zdrowie i kondycję fizyczną zatracamy się w wirtualnym świecie.
Gdy do tego dojdzie fakt, iż internet w konsekwencji jest ucieczką od problemów, cały zapał do wyjścia z trudności, staje się słomiany.
Trzeba umieć wyważyć czas na rzeczy konieczne do zrobienia, z tymi, które dają odrobinę relaksu.
Odróżnienie celów życiowych od materialnych marzeń wymaga chwili zastanowienia i weryfikacji.
Spisanie wszystkich celów i marzeń na kartce, z dokładnym planem działania, pozwala się zorientować, ile z nich mamy tak naprawdę szansę osiągnąć. 
Życie mamy jedno, także musimy brać też pod uwagę czas, potrzebny na realizację pragnień. 
Stracić całe życie na spłatę długów, bez żadnej radości po drodze, nie ma najmniejszego sensu.
Zasada "złotego środka" sprawdza się w takich sytuacjach rewelacyjnie.
Metodologia określania celów,  opisana w poradnikach, zawsze mnie irytowała.
Nigdy nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że teoria zawsze w pewnym momencie odbiegała od realiów.
Mimo, iż ujmuje się w całym tym procesie osiągania celów, element zmienności, dalsze analizowanie sytuacji na przyszłość, było wróżeniem z fusów.
Zawsze wolałem określać jedynie główny cel i podcele.
To wystarczało, by zostały uwzględnione wszystkie nieprzewidywalne sytuacje, bo przecież wiedząc,  czego tak naprawdę oczekujemy od siebie i życia, żadne większe zawirowania nie są w stanie nas odwieść od tego.
Małymi krokami jesteśmy w stanie więcej osiągnąć.
Nawet jeśli będziemy zmuszeni do wykonania kilku kroków wstecz, nie zniechęcimy się w takim stopniu, jakby to było, gdybyśmy musieli to zrobić korzystając z czyichś rad.
Wówczas irytacja jest zdecydowanie większa i do tego wyrzuty sumienia, w stylu: "Po co posłuchałem jej/jego, mogłem to zrobić po swojemu".

sobota, 1 października 2016

25. MIERZ SIŁY NA ZAMIARY


Ambitne cele, to podstawa samorealizacji. Dlatego warto określić konkretnie, czego się oczekuje od życia i co uczyni nas szczęśliwymi, spełnionymi.
Nie powinniśmy się bać, że to jest porywanie się z motyką na słońce.
Trzeba próbować tak zwiększać swe zaangażowanie (siły, możliwości), by zamierzenia były realne do wykonania.
Wyznaczanie celów nie jest trudną sprawą.
Każdy chciałby być piękny, młody lub/i bogaty.
Tylko, czy nie wpadniemy we własne sidła próżności?
Okazuje się, bowiem, że sam cel, bez wskazania drogi jego osiągnięcia i przede wszystkim zasadności, może być nieosiągalny już na starcie.
Ale kto zabroni nam marzyć?
Zresztą, czy od razu trzeba przepłacać, kupując wymarzoną rzecz?
Są tańsze odpowiedniki, nie zawsze gorsze, np. wody zapachowe.
By mieszkać "na swoim" nie muszę nabywać całego domu, skoro mógłbym kupić kawalerkę.
Z innej strony, kto może przewidzieć, czy dług o wysokości 80.000 zł spłacę, a o wysokości 100.000 zł już nie?
To tylko spekulacje, bo nawet jeśli dziś nie mamy szans na cokolwiek,  po jakimś czasie, w trakcie dążenia do celu, los może okazać się nam bardziej przychylny (nieoczekiwany spadek, wygrana itp.).
Wychodząc optymistycznie na przeciw marzeniom, nie tylko odnajdujemy sens istnienia.
Z każdym krokiem, zbliżającym nas do celu, odczuwamy przecież satysfakcję.
Dlatego, mimo braku określonych środków (głównie finansowych) do spełniania marzeń,  postanowiłem podjąć bitwę o lepsze życie.
Pragnąłem nie tylko rozwiązać swój największy problem, czyli finansowy, ale również odczuć "normalne" życie poprzez dokonywanie zakupów rzeczy bardziej luksusowych.
Ufałem oczywiście  swojemu optymizmowi, że będzie mi sprzyjało szczęście.
Miałem przecież coś bardziej wartościowszego od pieniędzy - wsparcie w rodzinie, u przyjaciół i ... własny rozum.