piątek, 12 sierpnia 2016

3. GDY GONI NAS CZAS


Lawina telefonów z banków i firm windykacyjnych doprowadzała mnie do szału. Stanowcze wykrzykiwanie w słuchawce, by zapłacić do jutra kwoty kilku tysięcy złotych, przyprawiało mnie o palpitację serca i potęgowało wzrost agresji.
Logiczne tłumaczenia, że to nie jest realne, nie dawały rezultatów. Z uporem maniaka telefony dzwoniły i w domu, i w pracy.

"Czego oni ode mnie chcą?".
"Przecież jak będę miał pieniądze, to coś spłacę".
"Gdybym miał jakieś pieniądze, to bym spłacił ten durny kredyt".

Czułem się jak nokautowany bokser na ringu. Nie miałem pola manewru.
Każdy telefon z ostatecznym terminem uregulowania zaległości, był jak wyrok ze skazaniem na wieczne ubóstwo. Groźba przesłania spraw do komornika była bowiem mało komfortowa.
Coraz bardziej zamykałem się w sobie. 
Problemy finansowe odbijały się na braku dalszych znajomości i jakichkolwiek rozrywek.
Moje mieszkanie stało się azylem, do którego uciekałem prosto po pracy, zamartwiając się, co to będzie jutro, za tydzień, za miesiąc.
Bezskutecznie szukałem jakiegoś rozwiązania. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to spróbować jakoś przetrwać do następnego miesiąca, że może wtedy coś się zmieni na lepsze.
Listy ze skrzynki wyjmowałem z miną podobną do tej, gdy widzimy spalone ciasto w piekarniku.
Chciałem znaleźć choć jedną dobrą przesyłkę, lecz nagłówki pism nie pozostawiały złudzeń.
Czas spędzony na kanapie, wsłuchując się bezmyślnie w piosenki płynące z radia, był jedyną aktywnością fizyczną, na jaką nas stać.
Obawa przed odbieraniem kolejnych rozmów na telefon stacjonarny, zaskutkowała tym, że  zacząłem odrzucać wszystkie połączeń.
Nie miało znaczenia dla mnie, że to mogą dzwonić znajomi i rodzina - nie chciałem ryzykować wysłuchiwania kolejnych telefonicznych windykatorów.
Lęk przed kolejnymi kłótniami przez telefon, to była jedna z ostatnich rzeczy, na jakie miałem ochotę.
Wolałem czekać na to, co nieuniknione, a nadeszło to prędzej, niż bym chciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz